Smutny Mikołaj




W sumie ucieszyłem się ale i trochę zdziwiłem, że na RT 46 planują wyprzedaż. Ale kto by się nie ucieszył? Obniżki cen o 50% to przecież fajna i nieczęsta okazja do zrobienia zapasów za grosze. Olej by się przydał, płyn hamulcowy, smar do łańcucha, może dętki, świece i tego typu duperele. Ale mają też przecież i buty, ochraniacze, całe stroje więc warto byłoby pogrzebać, a nóż wyrwie się coś "special"?
Pierwsze podejście zrobiłem jeszcze we środę ale było zamknięte. Otworzyły się jednak drzwi i starszy, brodaty gość powiedział, że od czwartku do soboty będą to wszystko puszczać po kosztach bo zamykają biznes. OK, pomyślałem, wpadnę jutro po robocie i wezmę co trzeba.

Ruch był rzecz jasna większy niż kiedykolwiek. Powiem więcej, wręcz wrzało. Jakieś dwie panny obkupiły się chyba na tysiące bo wszystkie rzeczy do samochodu musieli im pomagać nieść sprzedawcy. Było tam chyba z pięć kasków, całe kartony olejów, kurtki i Bóg wie co jeszcze. Inni nie byli dużo gorsi, nieśli przed sobą całe góry towaru aż im się nogi uginały. Asortyment topniał w oczach a stałem tam może tylko z pół godziny. Generalnie panował świąteczny, wesoły rwetes, który wprowadzali sami kupujący zachłyśnięci okazją tanich zakupów. To taki niemal gwiazdkowy prezent, promocje od Świętego Mikołaja.

Nie rozgłaszali się z tą akcją, zero bannerów, plakatów ani ogłoszeń. Wygląda na to, że wieść poszła pocztą pantoflową. Ale to wystarczyło, żeby pojawili się ludzie. Można po tym wywnioskować, że jednak mieli grono stałych klientów. Pracowali na to długo, jak sami stwierdzili, działali 44 lata w biznesie. Szmat czasu...

Bergen Sport Motorcycles w 1987 roku

zdjęcie z roku 2012

Cały sklep przespacerowałem co najmniej kilka razy. Nie powiem, znalazłem coś dla siebie. Od razu zabierałem to z półek bo szabrowników wokół nie brakowało ;). Po kilku minutach byłem już objuczony jak osioł w Nepalu.

Ile razy wcześniej mogłem tu być? Może ze dwadzieścia, dwadzieścia parę. Nie mieli super cen, czasami nawet kląłem, że drogo. Internet bije zwykłe salony, dlatego teraz człowiek zawsze ma wrażenie, że w sklepie zdzierają a przecież nie może być inaczej, taka prawda. Mimo wszystko uważałem Bergen za swojego głównego zaopatrzeniowca na dzielnicy. Dotarło do mnie, że właśnie się to ucina i będzie bolało. Nie ma w najbliższej okolicy punktu, gdzie proponują tyle co proponował ten salon. Przyzwyczaiłem się zresztą do tego miejsca, do takiego dyżurnego punktu zawsze pod ręką.

Zapłaciłem i zabrałem swoje manele z lady ale wyczekać w kolejce musiałem kilka dobrych minut. W międzyczasie rozglądałem się jeszcze dookoła czy nie przegapiłem przypadkiem czegoś ciekawego. Zobaczyłem starszego, brodatego człowieka, który dzień wcześniej otwierał mi drzwi i zapraszał na dziś.

Jeśli miałbym opisać jak według mnie wygląda Święty Mikołaj to powiedziałbym, że dokładnie tak jak ten gość. Postura drwala, długie siwe włosy i broda odpowiednio pasująca do całości. Jedynie strój miał cywilny, jakąś zwykłą koszulę i sprane, jasne, śmiesznie leżące ja jego monstrualnej figurze jeansy. Chód miał też iście mikołajowy, stąpał powoli kołysząc się i rozstawiając nogi na boki.

Przykuł moją uwagę na tyle, że zacząłem go obserwować. Szybko wychwycił mój  wzrok. Miałem wrażenie, że nie przypadkiem. "Uciekłem" i udawałem, że kontynuuję "przegląd półek". Kiedy tylko uwolniłem się z jego obecności, zerkałem co robi. Wyczułem w jego zachowaniu coś dziwnego. Nie wiem, jakby podenerwowanie czy pobudzenie. A przecież nie był nachalny albo niesympatyczny. Jedynie z jednej strony jakiś nieobecny a z drugiej bardzo zaangażowany w to co wokół. Poprawiał oleje na wystawce, kręcił się chwilę na zapleczu, przyniósł pracownikom batoniki... Wklepywał coś w klawiaturę komórki, przystawiał ją do ucha ale widziałem, ze wcale nie ma zamiaru nigdzie dzwonić... Kiedy kierował się w stronę pokoju biurowego, który mieści się z drugiej strony hali, mimo, że będąc tyłem do ludzi, idąc obserwował w lustrze przeszklającym office, co dzieje się za nim. Nawet na chwilę nie mógł oderwać uwagi od nas, od tego wszystkiego... czego jutro już nie zobaczy. Właśnie wtedy dotarło to do mnie. Skojarzyłem dlaczego odprowadza wszystkich do samych drzwi, choć przecież nie musi, nic to przecież nie da. Życzył wszystkiego najlepszego w nowym roku i cały czas tak przenikliwie wpatrywał się każdemu w oczy. Nieodparte i jedyne wrażenie jakie odczułem jest takie, że chciał usłyszeć pewne magiczne słowo. Wyobraziłem sobie co może czuć, kiedy przychodzi dzień w którym musi sobie powiedzieć, że to koniec przygody jego życia. Bo tak to można nazwać. Oddanie czterdziestu lat jednej idei to nie jakieś przypadkowe odrabianie pańszczyzny. To więcej niż zajęcie zarobkowe, to codzienność a zarazem pasja a z tym ciężko rozstać się z dnia na dzień...

Wiedziałem, że za chwilę będę wychodzić. Coś tam próbowałem sobie w głowie ułożyć, żeby mijając Go móc powiedzieć co myślę. Wyczuł mnie i wyprzedził życzeniami a ja zdołałem tylko pomachać mu ręką i powiedzieć "dziękuję". Jego szklące się oczy były ostatnią rzeczą jaką zapamiętałem z tej wizyty. A to, że wyniosłem stamtąd połowę tańsze rzeczy nie daje mi satysfakcji. Żadnej.

Jim w pracy

tutaj jako... wiadomo kto :)

"Feliz Navidad" po góralsku

Tylko w ciepłych słowach mogę wyrazić się o części zasadniczej poczęstunku zorganizowanego sobotniego, przedświątecznego wieczoru na naszej mecie przy Belmont Ave. Niczego nam nie zabrakło, ani jadła ani picia ale przede wszystkim nie zabrakło nam fantazji. Stad parę nieprzewidzianych akcji w końcówce, po których pozostał mi zdarty łokieć ;P.
Imprezowanie zakończyło się niekonwencjonalnie jeśli ocenialibyśmy je według standardów katolickich spotkań wigilijnych, natomiast poszło jak najbardziej "po naszemu" i wręcz z zachowaniem tradycji "Garage Christmas Party". Czeski film. "Feliz Navidad" po góralsku.

Kilka zdjęć, tych co się da pokazać ;).













Na wszystko jest sposób :)


Nie ma szans, żebym nie wypróbował ;).

Sieben Meilen der Hölle - Hunter, NY

Hunter obrosło złą sławą. Poprzednim razem jazda nie przypominała jazdy a radocha zmieniała się w katorgę. Siedem mil ścieżki dla snowmobili pokonaliśmy w jakieś 7 godzin. Świetny wynik. No ale trudno się dziwić, jeśli motocykle więcej niosło się na plecach niż ich dosiadało. Pamiętamy przecież jedno wielkie bagno jakie wtedy było...
Cały sezon przebąkiwaliśmy o tym, żeby pokusić się o tego loopa. I w lecie, jeśli wypadłby w miarę suchy i nie przesadnie gorący weekend to jak najbardziej można było to zrobić. Ale nie, jeździliśmy wszędzie tylko nie Upstate NY. Na Hunter uparło się paru oszołomów w tak idiotycznym momencie jak zimny listopadowy weekend. Najbardziej napaleni byli ci, których sprzęt w takich warunkach pokazuje wszystkie swoje zalety. Rekluse poprawia nie tylko trakcję motocykla ale i ego ridera i to się czuje ;). Jeśli chodzi o mnie to nie zazdroszczę bo przecież nikt mi nie broni "pająka". Nie bolało mnie to, że nie mam tego cuda, tylko to, że moje manualne sprzęgło mimo zabiegów nie dało się naprawić. Ciągle nie pracuje precyzyjnie i dlatego za specjalnie nie byłem za tym, żeby pchać się w to piekło Catskill Mountains. Ale przegłosowali mnie i nie było wyjścia.

Zajechaliśmy na Cortina Mountain Resort bo tam jest najpewniejszy parking. Co prawda właściciel nie był jakoś specjalnie zadowolony ale pozwolił rozstawić się na jego działce. Zaskoczyła nas babka, która odebrała telefon i zaczęła nawijać po polsku. Piter był trochę zakręcony bo sam nie wiedział po jakiemu z nią gadać :D.
Telepało nas okrutnie ale debilny humor uratował dobry nastrój, więc nie zawahaliśmy się ruszyć w stronę otchłani ;P.

Fajne uczucie, kiedy jedzie się ścieżką, którą pamięta się sprzed paru lat i co chwila stają przed oczami przeszkody na których traciło się wtedy zdrowie i zapał. Pojawia się pytanie czy tym razem będzie lepiej? Można powiedzieć, że było. Trochę za sprawą pogody, która była dosyć łaskawa ale też dlatego, że ciągle doskonalimy swój fach i rzeczy, które były nie do wykonania dawniej teraz przeskakujemy bez czkawki. Większość ale nie wszystko bo od czasu do czasu trzeba się położyć, żeby nie zapomnieć czym jest hard enduro ;P.

Rozdzieliliśmy się na dwie dwuosobowe grupy. Dwusuwy pojechały przodem a ich śladem czteropaki. Prędkość przemieszczania była różna bo Piter i ja zrobiliśmy okrążenie a młodzi polecieli se jeszcze na dubla. Po powtórce wyglądali jak z krzyża zdjęci ale trzeba im przyznać, że zrobili to naprawdę sprawnie.

Nie było awarii ani kontuzji, za to ciężki oddech, przekleństwa i litry potu. Hunter to Hunter i tu nigdy lekko nie będzie. I właśnie dlatego trzeba tu przyjeżdżać. Żeby zweryfikować swoje postępy w jeździe i mieć po wszystkim poczucie satysfakcji z wykonania tego zajebiście ciężkiego zadania. Ale zastrzegam, mi raz, góra dwa razy na sezon ta weryfikacja zupełnie wystarczy ;).

bajkowy wodospad
szkodniki potrafią stworzyć
iście kosmiczną fakturę
natrafiliśmy na szczątki samolotu...
jedna z wielu katastrof lotniczych na tym terenie
nie udało mi się znaleźć szczegółów
na temat tego wypadku
Tomuś kończy drugie okrążenie
na dziś starczy...
Borówka na wypoczętą nie wygląda
... w tą stronę do piekła
bryka w miarę niezapaskudzona ;)

Dubla nakręcimy zaraz po remoncie!


Dlatego właśnie zawsze z zaciekawieniem obserwuję przegazówki "na wiwat", może kiedyś zobaczę wreszcie taki "happy end inaczej" na żywo ;P.

Prawie udany update

Pracowity to był dzień. Trochę sam, trochę z Barańskim dobierałem się do zamontowania sterty rzeczy, które zalegały w szafce a nabyłem je żeby usprawnić to i owo w jeździdle. I wszystko szło nawet w miarę po myśli, choć według moich obliczeń czas jaki musiałbym spędzić na te wszystkie operacje mógłby być niewystarczający, żeby między garażowym grzebaniem a jutrzejszą jazdą zmrużyć oko. Na warsztat poszła seria części pompy oleju (koła, wałek i obudowa z oringiem), wiatrak pompy wody, automatyczny napinacz łańcucha, kit likwidujący odpowietrznik kierujący nadmiar oleju do gaźnika, eliminator termostatu, osłona tylnej tarczy hamulcowej oraz przednia opona. Z tego wszystkiego udało mi się zrobić tylko dwie pierwsze rzeczy a siedziałem nad tym pół dnia i trochę wieczora.
Wszystko popsuła sprawa ze sprzęgłem. Okazało się, że zesrał się master cylinder. Po prostu ani nie zasysał ani nie tłoczył płynu hamulcowego. On od samego początku był wadliwy bo pamiętam, że raz już awaryjnie odpowietrzaliśmy układ, i to z niemałymi kłopotami. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, przynajmniej wiem czemu moje sprzęgło działało tak chujowo. Ból natomiast jest taki, że jutro to se mogę najwyżej kursorem po Google Maps pojeździć...

P.S. Efektem ubocznym mojego mechanikowania jest totalny chlew w garażu. Takiej Sodomy to tam chyba jeszcze nie było. Trzeba podciągać nogawki bo jest oleju po kostki, narzędziami usłana jest każda wolna przestrzeń a odpadki organiczne i nieorganiczne zaczynają się już rozmnażać. Baranowi skoczyło ciśnienie jak to zobaczył :D.  Ale... przewróciło się, niech leży... <tańczę>

serwis w pozycji "do zbierania ryżu"
ulepszona pokrywka pompy olejowej
aluminiowe koła zębate zamiast plastikowych
dwa razy większy wiatrak pompy wody

Na niepogodę

Nie wiecie przypadkiem co u Knightera?

Mała podpowiedź - to co tutaj, jest już mocno nieaktualne...


Obiło mi się o uszy, że David wykombinował coś, czego niewielu się spodziewało. Ale to dobrze. Zamieszanie czasami jest wskazane bo przeciwdziała nudzie i krzyżuje plany hazardzistom :).
Druga refleksja jest taka, że po strąceniu go z piedestału światowego czempionatu, David poszukuje środka, żeby móc zrobić wielki come back. Będzie mu bardzo ciężko biorąc pod uwagę, że jego "kat" dysponuje wyborną formą, a sukcesy jakie osiąga tworzą obraz jego niepodważalnej pozycji na arenie endurocross. Mowa oczywiście o niejakim Tadeuszu B. na którego też czyha wiele pułapek. Jeśli scenariusz z jego dominacją zacznie się powtarzać co sezon to (chociaż z całego serca mu tego nie życzę) może Tadka spotkać niemiła sytuacja zwana efektem "bij mistrza". Doświadczyło tego wielu wybitnych sportowców (w tym David Knight) a ich kariery zdegradowane zostały do miana największych wpadek... Ale nie o tym przecież mieliśmy...

Knighter ma pomysł. Obserwujmy i kibicujmy temu utalentowanemu motocykliście. Niech dowiedzie, że nie powiedział ostatniego słowa. Zacieram ręce na sezon 2013, może być ciekawie :).

A co Wy na to, że >David pojedzie na czerwono<?

Polskie manuale od KTM!

To nie żart, pomarańczowi zrobili ukłon w stronę polskiego użytkownika i wydali w wersji elektronicznej manuale w naszym języku. Co ciekawe, tłumaczone (nie do końca perfekcyjnie) są też materiały dla modeli z rynku amerykańskiego a to już ociera się o sensację ;P. Do tej pory z powodzeniem posługiwałem się tym co było, czyli anglojęzycznymi oryginałami ale fakt wydania tychże w innych wersjach jest wielkim plusem dla firmy. Brawo!

>Link do strony z instrukcjami<

Nie wiem kiedy zostało to uploadowane i może się okazać, że dla niektórych nie jest to żadna nowość... Wszystko jedno, taki gest należy pochwalić :).


dobre, dobre ;P
teraz i "skośni" mają wygodę

Gollob w SuperEnduro?


Szykuje się coś naprawdę niespodziewanego i ciekawego. W łódzkiej odsłonie FIM SuperEnduro Championship 2013 wystartuje prawdopodobnie Tomasz Gollob! Myślę, że jest to nazwisko znane nie tylko w środowisku sportów motorowych, niemniej przypomnę, że mówimy o Indywidualnym Mistrzu Świata na Żużlu z roku 2010. Postać tyle ceniona co nieodgadniona, przy tym zawodnik z wielkim bagażem osiągnięć. Mimo wszystko chęć zmierzenia się z takimi sławami offroadu jak Doug Lampkin, Jonny Walker czy wreszcie z naszym asem eksportowym Tadkiem Błażusiakiem jest dosyć zaskakująca, nawet biorąc pod uwagę to, że nasz bohater zapowiada potraktować to na luzie i dla zabawy. Jestem ciekaw czy będzie to regularne uczestnictwo czy zrobi kilka okrążeń jako gość specjalny, dla publiki i sponsorów ;). W każdym razie patrząc na materiał wideo jaki znalazłem w sieci, sądzę, że będzie to rodzaj przetarcia, nauki i możliwości doświadczenia w tego typu zawodach, żeby ewentualnie w przyszłości móc pościgać się w tej dyscyplinie na serio.
Na początek nie będzie mu łatwo. Wygląda na to, że ma zamiar wystartować na tej Hondziance po paru jazdach na kamieniu, gdzie jak sam powiedział, jest praktycznie pierwszy raz. No ale cóż, wygrać nie wygrać, poszaleć można :). Takim znowu kompletnym nowicjuszem Tomek przecież nie jest. W młodości z powodzeniem ścigał się w Mistrzostwach Polski Motocross, dlatego znając jego charakter i wrodzone predyspozycje spodziewać się można, że łatwo skóry nie sprzeda, a jak będzie zobaczymy:).
Gollob powinien wystartować choćby z jednego ważnego powodu - mógłby przy okazji ambicjonalnie podejść Tadka i namówić go na parę rundek na żużlówce! Oj działoby się, oj działo!

Zaświtało jeszcze w mojej głowie fantasty, że może team Tomasza przy okazji wizyty w Kalifornii pofatygowałby się na wschodnie wybrzeże? Jest tu parę (co prawda popierdółek ale jednak) żużlowych owali więc może... Będę żyć tą nadzieją ;P.










zdjęcia Paweł Wilczyński, źródło espeedway.pl

---------------------------------------------
AKTUALIZACJA 21 listopada:
Garść nowych faktów wprost z serwisu espeedway.pl:

"Tomasz Gollob w piątek odbył debiutanckim treningu w SuperEnduro. Zawodnik eSpeedway Team nie przebierał w słowach oglądając tor, z którym miał się zmierzyć. Żużlowego mistrza świata na trening do Łodzi zaprosił Andrzej Andrzejak, organizujący zawody cyklu FIM SuperEnduro World Championship, które 8 grudnia odbędą się w Atlas Arenie.

Gollob ma w nich wystąpić w biegu pokazowym. – A koledzy z crossu tak dziwnie się śmiali, kiedy powiedziałem, że zamierzam podjąć to wyzwanie. Zaproponowałem, że zabiorę ich ze sobą. Nie chcieli. „Jedź sobie", mówili kpiącym głosem. Teraz już wiem, o co im chodziło – kręcił głową Tomasz Gollob.

Ale nie uciekniesz? – dopytywał Andrzejak. – Aż taki płochliwy to ja nie jestem – odparł Tomek Gollob i zaczął kopać butem w jedną z dwóch prostokątnych wanien z blachy. To tak zwana trumna. I największy problem dla Tomasza Golloba – ze względu na nisko umieszczone elementy motocykla, w tym silnik. – Na motocyklu zbudowanym z identycznych części wygrywa się mistrzostwa Europy w crossie. Do tej zabawy może nie wystarczyć. Nie będę jednak pożyczał sprzętu, bo najlepiej czuję się na swoim. Na innym mógłbym sobie zrobić krzywdę – zaznaczył. Zanim z busa wyjął swoją Yamahę, naciągnął długie, czarne skarpety z logo Monstera, założył ochraniacze i włożył kolorowy trykot z numerem 140 i herbem Stali Gorzów. – Zapomniałem nałokietników, ale będę ostrożny. Przede mną Grand Prix i liga – stwierdził.

Ruszył wyjątkowo dynamicznie. Kiedy jednak przed jego oczami wyrosła pierwsza, mierząca 180 cm góra ziemi usypana na betonowym pierścieniu, upadł. – To działa na wyobraźnię. Człowiek jedzie, a nagle przed nim staje mur. Nawet największy śmiałek może poczuć strach – tłumaczy Andrzejak. W treningu mieli wziąć udział bokser Przemysław Saleta i aktor Piotr Zelt. Gdy obaj zobaczyli, z czym mieliby się zmierzyć, to odpuścili. – Spokojnie, Tomek. Najpierw opanuj jeden element, a potem weź się za następne. Trumnę omijaj – krzyczał Andrzejak do Tomasza Golloba, a ten zabierał się za drugie podejście do wysokiej na 1,80 m przeszkody. Wybił się w powietrze, dodał gazu i przeleciał swobodnie na drugą stronę."

Wywiad w telewizji śniadaniowej:

Późna jesień na kaktusowym polu - Hammer Run

Spodziewaliśmy się niskich temperatur ale nie wiedzieliśmy jak to się będzie miało do noclegu, jaki zabezpieczyliśmy sobie w ramach skromnego budżetu przewidzianego na Hammer Run. No i prawda jest taka, że trochę dało nam po dupie :|.

Padło pytanie czemu impreza organizowana jest dopiero w listopadzie. Może to kolizja terminów, może "zieloni" mieli coś do tego, nie wiadomo. Na pewno nie interesowało to tych, którzy przyjechali domami na kółkach. Tam mieli prąd, ciepłą wodę i kolorowe telewizory. My za to śpiwory, podwójne kalesony, spirytus oraz kawałek podłogi w Baranowozie i przyczepce towarowej z Uhaul'a. Zaserwowaliśmy sobie typowo staropolskie klimaty. Nie pierwszy raz zresztą ;).

oni
my

Zjechało się sporo wiary ale ciężko określić ilu było wszystkich. W każdym razie widać, że jest to popularny rajd. To, że jego data prawie zbiegła się z "wizytą" huraganu Sandy z pewnością niekorzystnie wpłynęło na frekwencję. Gdyby nie to, armia riderów byłaby dużo okazalsza.
W sumie braliśmy pod uwagę, że możemy być jednymi z nielicznych. I przyjdzie ścigać się wokoło drzewa z garstką podobnych nam przygłupów. No bo kto inny jak nie przygłup, kiedy ścisnął kryzys i każda kropla paliwa jest na wagę złota, jedzie wypalać etylinę bez żadnego zbożnego celu??? Skandal!!! ;P

plac parkingowy obok lasu

Piątkowy wieczór przedłużył się znacznie. Nie umknęło to uwadze sąsiadów, bo pierwsze pytanie jakie rano zastaliśmy to - "bezsenna noc, co chłopaki?". No ale jak tu pójść spać o ludzkiej porze, kiedy stos życiowych tematów aż prosi się o przedyskutowanie. I dopóki było jeszcze coś na dnie butelki, dyskutowaliśmy. O determinacji niech świadczy fakt, że musieliśmy przy tym stać na baczność bo usiąść nie było na czym. Myślę, że krzesełka były zadowolone z faktu, że o nich zapomnieliśmy. Zimna i wietrzna noc pod naporem tłustych dup to nie to samo co "czilowanie" w ciepłym garażyku ;P.

szef kuchni poleca -
kiełbasa la Borowik
obrady

Gdzieś pewnie koło drugiej zdecydowaliśmy się przepatrolować teren w okolicy obozowego ogniska. Zastaliśmy zgliszcza i trochę puszek po piwie. Popatrzyliśmy jak wół na malowane wrota i zawrotka. Odchodząc podjęliśmy jedno ważne postanowienie - wrócimy tu jutro, kiedy będzie grać muzyka :).

Efekt zbyt nagłego poranka - baterie w organiźmie wyczerpane do zera :(. Rozmazany obraz i wirówka w głowie nie pozwalały na delektowanie się podniosłą atmosferą zlotu w stu procentach. Mimo to zaczęliśmy powoli zbierać się do dzieła.
Pierwsi do okienek rejestracyjnych wyskoczyli Baran z Borowikiem. Wrócili z minami jakby zabrano im całe szczęście z ich życia.
- "Przejebane, sprawdzają wszystko..."
No to pozamiatane, przynajmniej dla niektórych. Ja nie miałem prawka na motor ani dowodu rejestracyjnego. Jędrek miał na sumieniu jeszcze brak ubezpieczenia. Zebraliśmy plik kwitów jakimi poratowali koledzy i niepewnym krokiem, ze spuszczonymi głowami ruszyliśmy ku świdrującemu wzrokowi "złego człowieka", od którego zależało nasze "być albo nie być". Przygotowałem sobie przemowę, na wypadek jeśli "zły człowiek" skarciłby mnie za "niemanie". Sprawa była prosta:
- "Szanowny Panie, jestem prawdziwym motórzystą i wiem jak się zachowywać na trasie, a to powinno wystarczyć."
I o dziwo, wystarczyło! Musiałem tylko odpowiedzieć na pytanie czy nie mam prawka na motocykl. Krótkie "noł" i lekko zafrasowany posterunkowy maluje mi czerwonym pisakiem na formularzu znaczek na wagę uczestnictwa w Hammer Run!
W Jędrka przypadku "noł" trzeba było powtórzyć trzy razy i ..."włala" :D.

zaraz odjazd!

Ścieżka zaczynała się bezpośrednio z polany w lesie. Ruszyliśmy gęsiego tak szybko jak umieliśmy. Inaczej nie potrafimy ;). Miałem wrażenie, że drzewostan jest dwa razy liczebniejszy niż w rzeczywistości i czułem jak sinieją mi usta. Ale co innego mogłem zrobić niż spierdalać przed kimś, kto był za mną? Tym bardziej, że Piter naciskał jakby miał zamiar rozjechać mnie niczym rozdeptać kakrocia ;P.

Trasy to po prostu profeska. Teraz już wiem, że każda coroczna impreza ma takie właśnie kapitalne szlaki. To samo było w Hancock na Quarry Run. Jedynie oznaczenia po odcinkach dojazdowych mogły być lepsze. Przez te liche znaczniki i moje niedopatrzenie zboczyłem asfaltówką ze trzy mile. I mimo, że byłem chwilę przed chłopakami to potem musiałem ich ścigać. Spotkaliśmy się na jakimś postoju ale szczegółów nie pamiętam.
Po drodze musieliśmy oczywiście walczyć z usterkami. Piter roztrzaskał lampę na drzewie co przyniosło zwarcie w instalacji i palenie bezpiecznika od startera. Tomek złapał flaka z przodu i dochodzę do wniosku, że on pewnie myśli sobie, że "jazda bez flaka jest byle jaka." Tak często mu się to zdarza, że nie fair byłoby przypisywać to pechowi. To musi być planowane ;).
Borowik za to popisał się defektem stulecia :). Zdzierało mu oponę z obręczy! Ratowali nas "sweeperzy" i to dwojako. Pomogli przy gumie oraz oddali znaleziony GPS Pitra. Szacunek dla nich!

Pierwszy dzień byłby w porządku gdyby nie to, że do południa chlupało mi we łbie. Całe szczęście, że zapas gorzałki skończył się w odpowiednim momencie poprzedniej nocy. Drugiego wieczora zostało po piwku, potem lekka poprawka na zbiorowym ognisku (z beki leciała już tylko piana) i koniec, bez szaleństw.
Baransky nie byłby sobą, gdyby nie zagadał z każdym kto był w zasięgu jego wzroku. Upatrzył sobie brygadę, twierdząc, że to muszą być "krajowi". Widać było, że ta jego ciekawość zżera go okrutnie. Nie było wyjścia, poszczuliśmy nim biednych nieznajomych. Baran miał nosa i wyszło, że faktycznie, ludzie są z Mielca i dobrze się bawią :). Pozdrawiamy! I mam nadzieję, że pozostał po tym spotkaniu jakiś namiar na nich, całkiem fajnie byłoby w przyszłości coś zaplanować :).
Warto wspomnieć, że miłym akcentem była grająca na żywo kapela rockowa. Zapodali dużo klasycznych kawałków, a noga sama dygała w rytm. Na solo harmonijkowe wparował na scenę jeden z uczestników rajdu. Można powiedzieć, że był to najlepszy muzyk wsród motocyklistów i najlepszy motocyklista wśród muzyków ;). Skończyli entuzjastycznie przyjętym "Cocaine" i zamknęli wieczór życzeniami bezpiecznej jazdy następnego dnia.

rock n roll NOT DEAD!
obróbka cieplna pupci

Problem zimna pojawił się dla mnie gdzieś koło czwartej nad ranem. Moje styropianowe łoże i solidny śpiwór nie podołały gdy na zewnątrz temperatura spadła do -2°C. Dzwoniłem zębami jeszcze ze dwie godziny aż przyszła pora wstać.
Dobrze, że Tomuś zabrał ze sobą legendarny "kociołek". Najprostsze jedzenie na świecie podane na ciepło postawiło nas na nogi. W ogóle całkiem inny dzień się szykował bo odchodziła walka z kacem. Jedynie Borowik miał problem z ubitą ręką, kontuzjowaną od wczoraj. Poniewierał się gdzieś na trasie i pozostała po tym bania powyżej nadgarstka.
Piotrek na szybko wstawiał klocki hamulcowe na przód, które posiał gdzieś w lesie. Dobrze, że zabrał worek części ze sobą, inaczej miałby "ślepy hebel" ;).

polarnik w naturalnym środowisku ;)
... a ten mówi, że mu tak wygodnie :D
bez kociołka ani rusz
w tych warunkach lizanie grozi przylepieniem!
szybki remoncik :)
tego chłopca lepiej ubierać
niż żywić...

Tomek zaplanował wypróbować jak jego nowa Kuśka, za którą dał naprawdę niewiele, będzie się sprawować w tych warunkach. Chłop był tak zaaferowany, że wyprowadził nas na manowce już na samym początku. Zacząłem drzeć mordę, że jedziemy szlakiem gdzie nie ma strzałek. Za chwilę zawróciliśmy obierając właściwy kierunek.
Nie ujechaliśmy daleko bo zesrało się łożysko w tylnej piaście u Jędrka. Szczęście w nieszczęściu, że byliśmy niedaleko od placu parkingowego. Miał wrócić, zabrać koło z Tomkowego "Kata" i jakoś nas dogonić. Zrobił dobrą robotę bo na postoju z hot dogami byliśmy już w pełnym składzie. Przepraszam, nie do końca. Borowik, jak to Borowik, wystrzelił i nie oglądając się na nas doczepił się do jakiegoś obcego ridera. Podobno było im razem jak w niebie :].

Takiej jazdy jak w drugi dzień Hammera chyba jeszcze nie miałem. Większość loopa jechaliśmy we trzech - Piter, Tomek i ja. Stara gwardia nie odpuszczała młodzikowi nic a nic, czym chyba był troszeczkę zaskoczony :).
Praktycznie nie zatrzymywaliśmy się ani na chwilę. No chyba, że sytuacja tego wymagała, np. przygasł motor Pitra i trzeba było go kopać.
Wgryzaliśmy się w te świetnie wyjeżdżone bandy, trzymając bardzo równe i szybkie tempo. Co można więcej powiedzieć - rewelacja! Na koniec miska roześmiana i przybicie piąteczki za genialną współpracę. To jest to!!!
Nawet wczoraj (dwa dni po imprezie) cmokaliśmy z Tomciem na to co było. To uzależnia!!!

zmotoryzowana dzicz ;P
XD
amerykańska kuchnia polowa
wbrew pozorom tu nie trzeba stać w kolejce :D

Po powrocie miał być zmontowany filmik. Chciałbym w tym momencie uciąć wszelkie spekulacje na ten temat - filmiku nie będzie, a już tłumaczę dlaczego. Niestety zawiódł mój zmysł technika. Niewydolność zestawu GoPro nie była winą słabego styku karty pamięci, podejrzanej baterii czy sił nadprzyrodzonych, jak przypuszczałem. Namieszałem sam w ustawieniach kamery. Ostatnio zainstalowałem najnowsze a zarazem rewolucyjne oprogramowanie wewnętrzne dla HERO 2. Zawiera ono profil Protune i tu właśnie jest pies pogrzebany. Kusi on swoim potencjałem, na co i ja dałem się nabrać. W rzeczywistości prawie podwojony strumień przesyłu danych nie przynosi rewelacyjnych rezultatów jeśli chodzi o jakość obrazu, za to zwiększa wymagania dla kart pamięci. Dlatego moja karta totalnie wysypała się podczas Hammera. Bitrate Protune'owego wideo oscyluje w granicach 35 MB/s a wydolność pamięci flash to w porywach 30 MB/s. Nie ma cudów, tu nawet Salomon nie pomoże. Na nową HERO 3 spojrzę więc chłodnym okiem, nie ma co się napalać. Jeśli Protune ma być jego siłą napędową, a kosmiczne rozdzielczości nieuchwytne dla kart, to ja poczekam raczej na jakąś rewolucję. Jak wydawać pieniądze to na rzeczy wartościowe a nie gówno w pazłotku... Temat mam na tapecie i będę drążyć...

Things to do:
- Rozejrzeć się dobrze w kalendarzu na 2013 czy nie ma podobnych imprez na przestrzeni całego roku.
- Brać na serio przygotowywanie sprzętu do każdego takiego wypadu, bo za olewkę słono się później płaci (a już odpowiednie przednie opony to podstawa ;P).
- Dopracować scenariusz na wypad wypożyczonym camperem.
- Godnie gospodarować czasem i planami rodzinnymi aby urwanie się z domu na cały weekend nie było gorzką pigułką dla familii.
- Podjąć walkę z alkoholozmem.

Czas spędzony na kaktusowym polu uważam za zajebiście satysfakcjonujący. Dzięki chłopaki!
Wszystkim dedykuję piosenkę, której melodia zapadła nam wszystkim głęboko w pamięć. Trzeba przyznać, że Baran ma szeroki repertuar, tyle, że z niego nie korzysta. Za to potrafi przekonać całe otoczenie do jednego kawałka. Mi to wygwizdywane "o o o o - oł" do dziś huczy w łepetynie...



kaktusowe pole - tu byłem :)
tą jadalnię odwiedzali już "nasi"
Thumbs Up for Hammer Run!!!

AKTUALIZACJA:
Sytuacja jaka przydarzyła się gościowi w filmiku, który wsadziłem kilka postów wcześniej miała miejsce także na Hammerze. Znaczy się, popularność rodzi zazdrość a naśladownictwo jest jednym ze sposobów na lans. Nie, no sorry, czarnym humorem pojechałem :/. Jak na to patrzę to mnie giemba swędzieć zaczyna.


Przyjąć kikuta na policzek się da, jak widać. Ale jakby to miało być (tfu!!) oko, to nie daj Bóg. Bez gogli się nie ruszam i chcę jak najszybciej zapomnieć, że czasami je zdejmowałem :/.