Las Sosnas

Krótki klip Maxa pod chytrym tytułem ;).
Fajne jest ujęcie kiedy zeskakuje z mostku, trochę zabawy ale efekt wychodzi ciekawszy niż zwykłe filmowanie z kasku.


KuggaMugga 2012

Nie wyszło pojechanie szerszym gronem na KuggaMugga. Jedynie Max, jako przedstawiciel naszego grona dotarł tam i zasmakował tej imprezy. A podobno było pysznie i chyba inaczej być nie mogło biorąc pod uwagę gdzie wszystko się działo. Przecież nawet niemowlak wie czym jest jazda w Hancock, NY.
Ja oczywiście znam temat tylko z opowieści bo moje koła tam się jeszcze nie toczyły.
Ale co się odwlecze to nie uciecze :).
Videorelacja Maxa poniżej :).

Umarł król, niech żyje król!

Bez wznoszenia toastów, bez confetti i konferencji prasowych, w którąś pogodną niedzielę dowieźliśmy z Glacą świeży towar z Corning, NY (który został ochrzczony jako "kornik" i niech tak zostanie). Akcja była szybka, nie do końca skalkulowana ale przyniosła powodzenie i to się liczy. "Przerośnięta" ćwiartka znalazła się w garażu.
 Motocykl choć odczuwalnie cięższy, wyższy i mocniejszy od poprzedniego, wydaje się jednak przyjazny.

 Za mną już pożegnanie z 250, która była świetna i zawsze będę to powtarzać. Zachciało mi się zmiany to zmianę mam. Nad motywami nie ma co się rozwodzić, tym bardziej, że do końca sam nie jestem ich pewien ;P. A czy czterysetkę będę sobie chwalić tak jak poprzedniczkę, czas pokaże :).

 Podziękowania dla Glacy za uprzejmość (wie o co chodzi) oraz dla Barana za wcielenie się w rolę tłumacza przekładającego polski na hiszpański, przy dobijaniu targu z obywatelami Ameryki Środkowej. Było zabawnie ale profesjonalnie:).

P.S. Nie dodałem, że dostałbym po dupie bo w czasie "próbnej jazdy zapoznawczej" zgarnął mnie tajniak. A niefartem parę dni wcześniej przerzuciłem ubezpieczenie z mniejszego moto na nowy, co ze smutkiem a ku wkurwieniu gliniarza oznajmiłem kiedy zapytał czy mam wszystkie dokumenty.
 Sprawa skończyła się dla mnie najlepiej jak mogła bo po udzieleniu nagany oddał mi prawko i puścił wolno. Ale nafajdane przyznam, że miałem bo na początku była gadka, że motor idzie na parking policyjny, skąd już naprawdę trudno byłoby go wyciągnąć... Ufff...


Ciekawostka - moja była trafiła w ręce koleżki z Gwatemalii.
Mam obiecane, że dostanę foty
jak już bryka znajdzie się na obcej ziemi.
Choć nie polały się łzy to byłem troszeczkę wzruszony.
Ostatnie zdjęcie z ćwiarą zostało zrobione na moje wyraźne życzenie.
Niech jej będzie dobrze u następnego właściciela :).




Na górze nowy "forfiter" jak go KTM stworzył,
na dwóch ostatnich fotach w wersji Ready To Race ;)

Coś dla wścibskich siecioholików i permanentnych domatorów;)

Otóż, myly panstwo - skoro już ktoś nie mogł, zaniemógł, olał albo zastrajkował na jazdę - jest nowa funkcjonalność na blogu. Dzięki mojej empatii albo (jeśli się należy) i na pohybel ignorantom, uchyla ona rąbka tajemnicy, której porząda wielu. Jeśli zatem ktokolwiek zechce dowiedzieć się gdzie w danej chwili jest patrol Enduroway wystarczy, że kliknie w menu po prawej stronie odnośnik "Gdzie jestem?". Pojawi się mapka, a na niej czarno na białym lokalizacja. Nie pytajcie jak to działa, czasami lepiej nie wiedzieć ;). Jutro pierwsza próba. Obserwujcie nas gorąco!

"Tak się jeździ, panowie!"

... brzmiał sms, którym Borowik obwieścił mi swój sukces w hare scramble Sahara Sands, NJ. Co tu dużo gadać, to jest po prostu dobrze wykonana robota! Trzecie miejsce w klacie C Open to spory sukces. Jakby nie było nikt z ferajny nigdy wcześniej nie wdarł się na pudło. Widać, że owocuje Borowikowa zawziętość. Plan sprzed początku sezonu już teraz realizuje konsekwentnie. A przypomnijmy jak mniej więcej on wyglądał - "jeździć na wszystkie zawody i wyjebać resztę załogi". No cóż, ciężko będzie pokrzyżować mu plany chociaż reszta też nie w ciemię bita. Dowodem jest dobre dziewiąte miejsce Jacksona, oraz trochę dalsza ale też optymistyczna pozycja Tomcia. Z tego co opowiadał wdarło się jakieś zamieszanie na którym ucierpiał jego wynik.

 Aha, z zaniepokojeniem obserwuję co się dzieje kiedy proponuję otwarcie browarka w garażu. Same skrzywione miny, nikt nie reflektuje. To właśnie znak, że na serio podchodzą do sprawy, wyrzekając się wszelkich plebejskich uciech. A wszystko po to żeby móc bez zadyszki odjeżdżać zawody i wozić jeden drugiego jak się da ;). Spoko, ja to rozumiem, jak plan to plan. Ja jednakże otwieram Blue Moona, na mnie jeszcze nie przyszedł czas ;P.

---> Klasyfikacja C Open <---

---> Klasyfikacja C 4-stroke <---

---> Klasyfikacja Overall C <---



Ballada o Trevorton

Nie wiem ile to już razy kursorem myszy byłem nad Trevorton, ile razy w Youtube wpisywałem tą frazę i ile razy oglądałem zdjęcia tego miejsca na Panoramio. Musiało to wreszcie jakoś zaskutkować. Opowieści o "najwyższej górze węglowej jaką nosi Matka Ziemia" skusiły szczególnie chłopaków, ja bardziej chciałem sprawdzić teren pod kątem jazdy w lesie.
 Niespodzianką było to, że tego dnia dosiadłem furę Barańskiego. Moja przechodziła zabiegi odświeżająco - upiękniające :). Robiona była na bóstwo dla nowego właściciela ;).

 Korzystając z lokatora działek w Schuylkill County (Schuylkill Parcel Locator), ustaliłem dwie miejscówy gdzie potencjalnie moglibyśmy zostawić auto. Jak się okazało jedna zadziałała, chociaż tak naprawdę to parkując poza "oficjalnymi" miejscami RAC nigdy nie mamy pewności, czy ktoś nas nie przegoni.

 Tomcio z Józkiem objawili nowe przyodzienie, konkretnie obuwie firmy Gaerne w wersji 12. Poczułem się jak obywatel drugiej kategorii wstydliwie wyciągając z worka "garbeciowego" swoje muzealne, pokryte szlamem i pleśnią, 661... Czas na zmiany, chciało by się rzec...

 Na początku trzeba mi było zapoznać się z tonażem jaki miałem pod dupą. Nie trwało to długo. Proboszcz jak polski pilot - jak trzeba to i na drzwiach do stodoły poleci ;).

 Ashland, skąd ruszyliśmy, jest objęte podziemnym pożarem kopalni, tak samo jak Centralia. Nawet bym nie pomyślał ale parę minut po ruszeniu mijaliśmy charakterystyczne wyziewy spalin z ziemi. Ten żywioł naprawdę "ma potencjał". Mieszkać tam to jak bawić się niewybuchem, nie zazdroszczę tubylcom.
 Jeden minus jaki był to fakt, że poruszaliśmy się utartymi szlakami. Trochę mnie to teraz mierzi bo wiem, że można było wedrzeć się  w lepsze rzeczy. Gonitwa do celu trochę zubożyła cały wypad, takie jest moje zdanie.
 Parliśmy w kierunku zachodnim korzystając z kompasu. Wiadomo, że jadąc gdzieś pierwszy raz będą jakieś skuchy i dreptanie w kółko. Nie zakładam więc nigdy, że gdziekolwiek dotrzemy od "jednego strzała". Jechanie za przewodnikiem (w tym przypadku byli to napotkani quadowcy) to wg mnie jeszcze gorsze wyjście. Waliliśmy najprostszą ale i najnudniejszą drogą. Następnym razem wypadałoby zagłębić się w bok. Może ktoś się skusi na powtórkę?

 Czym bliżej Trevorton, tym więcej było śladów życia offroadowego. Minęliśmy dwa czy trzy konkretne parkingi gdzie roiło się od aut. Największe "Eldorado", co nas kompletnie zaskoczyło, spotkaliśmy już przy górze. Tam dopiero był cyrk! Dobrze trzeba było się oglądać, żeby ktoś nie przejechał po krzyżu ;P. Motocyklistów nie było tylu co quadowców. Normalnie jak szarańcza!
 Stając przy tym olbrzymim wzniesieniu ciężko było się nie zdeprymować. Chyba większość będąc z nim oko w oko pomyśli - "ja to serdecznie pierdolę". W tym przypadku dołączyłem do większości i tylko oglądałem jak ci bardziej zdesperowani decydują się na akcje. Niewielu doskakiwało na sam szczyt, gdzie przy samej końcówce czaiła się perfidana pułapka - taki schodek, który pokonać było można jedynie rozpaczliwcem. Józek wyskoczył raz, Tomek był blisko ale nie wywalczył.

 Powywijaliśmy trochę i zaczęło nas ssać. Pojechaliśmy do miasteczka za jakimś korytem. Na stacji benzynowej nie było niczego konkretnego, wzięliśmy jakieś bzdetne przekąski. Słońce zmożyło nas przy stoliku, nawet tankować się nie chciało, chociaż aż się prosiło. Naszą czujność uśpił zbiornik w cysternie Barana. Wielki ale... prawie pusty jak się miało okazać za jakiś czas.
 Ciężko się wsiadało na sprzęty ale ruszyliśmy wreszcie z powrotem w stronę "Golgoty". Jakiś dziadek gestykulował wyraźnie nerwowo na nasz widok, natomiast niezbyt urodziwe miejscowe niewiasty, wręcz przeciwnie. Z jednakowym chłodem potraktowaliśmy ich wszystkich ;P.

 Wracając próbowaliśmy poszukać jednak jakichś singli. Nie ma co ukrywać, pod tym względem St. Clair jest poza konkurencją. Troszkę jednak pozawijaliśmy w lesie i tyż było piknie.
 Pierwszy grom uderzył w nas na wiadomość, że Tomciowi kurczą się zapasy wachy. Kilka mil jazdy i już przewracamy Józka Huskę w sprawie "przeładunku" płynów. Raz się udało ale za drugim stają obaj i muszą się posilać od Jędrka. Pada parę gorzkich słów. Nauczka na przyszłość, żeby tankować do pełna i przy każdej okazji.

Dobiliśmy już po zmroku. Może bez rewelacji ale zawsze pojeździliśmy :).
Do następnego, Panowie :).