Coś być musi do cholery za zakrętem!

Stało się coś na co od dawna liczyłem. Przedarliśmy się na drugą stronę Tamaqua torując tym samym drogę do Jim Thorpe!
 Nie udało się to w poprzednim sezonie, odpuściliśmy sobie przecinanie RT 309. Obliczyliśmy, że to za duże ryzyko. Ostatnio jednak coś mnie naszło. Kręciliśmy się bez pomysłu, więc na moją propozycję chłopy przystali zgodnie. Poszło jak nóż w ciepłe masło. Wystarczyło przejechać parę bocznych ulic Hometown, wskoczyć na 309, po czym wbić się w las po drugiej stronie. Nie musieliśmy nawet forsować gigantycznego podjazdu, który straszył jak się popatrzyło z daleka.
Co się okazało? Urodził się następny teren z niekończącymi się singlami. Wiedziałem!

 Po drodze nakręciliśmy krótki, fajny materiał. Przytrzymało nas w lesie obok zagrody z bydłem. Bydło miało więc swoje pięć minut przed obiektywem. Staraliśmy się nie wystraszyć zwierzyny bo i po co. Natomiast nas skutecznie wystraszył gość, który (w mniemaniu Tomcia) gnał ku nam na odsiecz inwentarzowi. Zebraliśmy się w pośpiechu i sprawnie przemieściliśmy z pola rażenia na zadupie mimo, że według reszty napastnik był najzwyklej urojony. Tak czy inaczej lepiej na zimne dmuchać i spierdalać przy każdej okazji. Taki zawód :).

 Mr. Tomato ma już wyłączność na łapanie kapcia. Dlatego teraz zanim ruszymy dopytuję się o łatki albo zapas. A owa guma była następstwem walki z, wydawałoby się, niepozornym podjazdem. Co tam się działo to trzeba było widzieć. Na filmie jest wszystko :).

 Tamaqua odwiedziliśmy w sprawie tankowania i jedzenia. Niezbyt dyskretnie bo defiladowaliśmy głównymi ulicami. Za przewodnika mieliśmy miejscowego. Józek w swoim stylu wlazł chłopu z buciorami w jego czas wolny. Nie całkiem chodziło mu o drogę. W pierwszej fazie podbijał do jego siostrzyczki co wylegiwała się na tarasie. Amory nie trwały jednak długo bo wyłonił się gość i bezpardonowo przegnał dziewuchę w czeluści chałupy. Potem podprowadził nas w pobliże stacji benzynowej... która była w bezpośrednim sąsiedztwie posterunku Policji. No comments...

 Dotarliśmy gdzieś do połowy dystansu między Tamaqua a Jim Thorpe. Nie mam śladu bo nie zabrałem GPSa. Telefon to jednak nie to samo, nim jedynie można się podeprzeć.

 Powrót był już wyraźnie "najtrajdowy". Tak jak i wcześniejszymi razami moja oryginalna lampa KTMa klasycznie zawiodła, jechałem na węch.

 Fajnie było ale za długo, ostatnie 2 godziny to już takie człapanie na siłę bo innego wyjścia nie ma. Truck sam do nas raczej nie dojedzie ;).

















Dzieło doskonałe

Zanosi się, że przyczepa która obsługuje logistycznie skład niedługo będzie gotowa, żeby wystawić ją na światło reflektorów nowojorskiego car show ;P. Tyle ręcznej roboty i kasy co już w nią poszło musi być docenione przez świat ;P.

 Oto jak z brzydkiego kaczątka, pod okiem niestrudzonego wojownika Obamy - Józka, wyrasta piękny łabędź.






P.S.  Boeing  już kilkakrotnie dobijał się z zapytaniem o współpracę.
"Na razie nie ma mowy, młody inżynier musi się najpierw wyszumieć" - odpowiada rzecznik prasowy kancelarii Józka.

"How to make the bike run stronger and live longer"

Jest taki jeden sposób na dotarcie silnika, który teoretycznie do mnie przemawia. Metoda ta znana jest pod hasłem "będziesz powoli docierać - będziesz mieć powolny motocykl". Czyli żeby nie mieć w garażu muła trzeba na początku nad sprzętem się trochę poznęcać ;P. Dlatego zalałem mu najgorszy olej na rynku, jeden z niewielu mineralnych jakie są jeszcze w sprzedaży i ogień. Energiczna ale nie przesadnie agresywna jazda powinna mu wyjść na zdrowie. Trzeba tylko uważać na przegrzanie bo można narobić bidy fundując gładzi cylindrowej tzw. "glazing".

 Nie do końca na inauguracji udało mi się zaszaleć. Na terenie u "Dziadka" można fajnie pogrillować ale niekoniecznie pojeździć dlatego nie szło i huj. Lepiej było za tydzień na St. Clair, tam wpadłem na Burma Rd. i już jakoś to wyglądało. Przynajmniej sprawdziłem czy motor faktycznie mam szóstkę ;P.

 Na piachach z Maxem pośmigaliśmy trochę jedynym słusznym singlem w okolicy. Później próbował Glaca ale film ujawnił, że w tym dniu jego organizm nie poradził sobie z ogromem toksyn jaki zafundował mu w poprzedni wieczór właściciel ;P. Jazda była więc typowo "antydocieraniowa"...

 Pensylwania też nie do końca mnie rajcowała bo niestety poczułem nadchodzące upały, walczyłem z gaźnikiem i... zrobiłem pierwszego "skracza" na plastiku, buuuuu... :D.
Tomuś łatał na dwa razy gumę, za pierwszym się wzięło i nie udało ;).
Baran uznał, że szybciej z góry pod Walmartem będzie zlecieć niż zjechać ale przypłacił to sfatygowaniem palucha. A musicie wiedzieć, że ten jego palec to, wypisz - wymaluj, prawdziwy "palec - wyruchalec". On naprawdę mógłby nie rozpinać rozporka żeby zrobić babie dobrze ;P.
Borowik na swój sposób też rozbawił publikę. Trudno zachować obojętność jeśli Greg oferuje forsowanie zakrętu bez skontrowania kierownicą :D. I już coś się dzieje! Zaczyna się rekonstrukcja zdarzeń, oględziny zniszczeń, wydzieranie motoru z rowu i... szydera<lol>.

 Fajne rzeczy pokazywali "Szczachor Brothers" na podjeździe. Już nie wystarcza im jazda rynną przeznaczoną do grzecznego pokonania wzniesienia. Lubią zrobić show i pojechać tamtędy gdzie nawet Lucyfer by się skrzywił. I wychodzi im to zajebiście!

 No i jeszcze jeden dobry news! Rozwija się infrastruktura gastronomiczna na Klarze :).
Był gość z całym kramem do robienia hotdogów i innych pierożków. Widać jeszcze pewne niedoskonałości w jego sztuce kucharskiej bo był zdziwiony, że "zaorderowałem" kiełbasę polewaną majonezem. Cóż, pierwsze koty za płoty. Jak będzie częściej nam pichcić to troszkę okrzepnie i dostosuje się do polskiego menu ;P. Baran już powoli zagadywał o piwo ;P.
Dostał też sympatyczny kolega od fastfooda porady na temat życia. A konkretnie jak zrobić z cebuli lek na wszystko. Nie wierzył ale mówił, że spróbuje :).