Smutny Mikołaj




W sumie ucieszyłem się ale i trochę zdziwiłem, że na RT 46 planują wyprzedaż. Ale kto by się nie ucieszył? Obniżki cen o 50% to przecież fajna i nieczęsta okazja do zrobienia zapasów za grosze. Olej by się przydał, płyn hamulcowy, smar do łańcucha, może dętki, świece i tego typu duperele. Ale mają też przecież i buty, ochraniacze, całe stroje więc warto byłoby pogrzebać, a nóż wyrwie się coś "special"?
Pierwsze podejście zrobiłem jeszcze we środę ale było zamknięte. Otworzyły się jednak drzwi i starszy, brodaty gość powiedział, że od czwartku do soboty będą to wszystko puszczać po kosztach bo zamykają biznes. OK, pomyślałem, wpadnę jutro po robocie i wezmę co trzeba.

Ruch był rzecz jasna większy niż kiedykolwiek. Powiem więcej, wręcz wrzało. Jakieś dwie panny obkupiły się chyba na tysiące bo wszystkie rzeczy do samochodu musieli im pomagać nieść sprzedawcy. Było tam chyba z pięć kasków, całe kartony olejów, kurtki i Bóg wie co jeszcze. Inni nie byli dużo gorsi, nieśli przed sobą całe góry towaru aż im się nogi uginały. Asortyment topniał w oczach a stałem tam może tylko z pół godziny. Generalnie panował świąteczny, wesoły rwetes, który wprowadzali sami kupujący zachłyśnięci okazją tanich zakupów. To taki niemal gwiazdkowy prezent, promocje od Świętego Mikołaja.

Nie rozgłaszali się z tą akcją, zero bannerów, plakatów ani ogłoszeń. Wygląda na to, że wieść poszła pocztą pantoflową. Ale to wystarczyło, żeby pojawili się ludzie. Można po tym wywnioskować, że jednak mieli grono stałych klientów. Pracowali na to długo, jak sami stwierdzili, działali 44 lata w biznesie. Szmat czasu...

Bergen Sport Motorcycles w 1987 roku

zdjęcie z roku 2012

Cały sklep przespacerowałem co najmniej kilka razy. Nie powiem, znalazłem coś dla siebie. Od razu zabierałem to z półek bo szabrowników wokół nie brakowało ;). Po kilku minutach byłem już objuczony jak osioł w Nepalu.

Ile razy wcześniej mogłem tu być? Może ze dwadzieścia, dwadzieścia parę. Nie mieli super cen, czasami nawet kląłem, że drogo. Internet bije zwykłe salony, dlatego teraz człowiek zawsze ma wrażenie, że w sklepie zdzierają a przecież nie może być inaczej, taka prawda. Mimo wszystko uważałem Bergen za swojego głównego zaopatrzeniowca na dzielnicy. Dotarło do mnie, że właśnie się to ucina i będzie bolało. Nie ma w najbliższej okolicy punktu, gdzie proponują tyle co proponował ten salon. Przyzwyczaiłem się zresztą do tego miejsca, do takiego dyżurnego punktu zawsze pod ręką.

Zapłaciłem i zabrałem swoje manele z lady ale wyczekać w kolejce musiałem kilka dobrych minut. W międzyczasie rozglądałem się jeszcze dookoła czy nie przegapiłem przypadkiem czegoś ciekawego. Zobaczyłem starszego, brodatego człowieka, który dzień wcześniej otwierał mi drzwi i zapraszał na dziś.

Jeśli miałbym opisać jak według mnie wygląda Święty Mikołaj to powiedziałbym, że dokładnie tak jak ten gość. Postura drwala, długie siwe włosy i broda odpowiednio pasująca do całości. Jedynie strój miał cywilny, jakąś zwykłą koszulę i sprane, jasne, śmiesznie leżące ja jego monstrualnej figurze jeansy. Chód miał też iście mikołajowy, stąpał powoli kołysząc się i rozstawiając nogi na boki.

Przykuł moją uwagę na tyle, że zacząłem go obserwować. Szybko wychwycił mój  wzrok. Miałem wrażenie, że nie przypadkiem. "Uciekłem" i udawałem, że kontynuuję "przegląd półek". Kiedy tylko uwolniłem się z jego obecności, zerkałem co robi. Wyczułem w jego zachowaniu coś dziwnego. Nie wiem, jakby podenerwowanie czy pobudzenie. A przecież nie był nachalny albo niesympatyczny. Jedynie z jednej strony jakiś nieobecny a z drugiej bardzo zaangażowany w to co wokół. Poprawiał oleje na wystawce, kręcił się chwilę na zapleczu, przyniósł pracownikom batoniki... Wklepywał coś w klawiaturę komórki, przystawiał ją do ucha ale widziałem, ze wcale nie ma zamiaru nigdzie dzwonić... Kiedy kierował się w stronę pokoju biurowego, który mieści się z drugiej strony hali, mimo, że będąc tyłem do ludzi, idąc obserwował w lustrze przeszklającym office, co dzieje się za nim. Nawet na chwilę nie mógł oderwać uwagi od nas, od tego wszystkiego... czego jutro już nie zobaczy. Właśnie wtedy dotarło to do mnie. Skojarzyłem dlaczego odprowadza wszystkich do samych drzwi, choć przecież nie musi, nic to przecież nie da. Życzył wszystkiego najlepszego w nowym roku i cały czas tak przenikliwie wpatrywał się każdemu w oczy. Nieodparte i jedyne wrażenie jakie odczułem jest takie, że chciał usłyszeć pewne magiczne słowo. Wyobraziłem sobie co może czuć, kiedy przychodzi dzień w którym musi sobie powiedzieć, że to koniec przygody jego życia. Bo tak to można nazwać. Oddanie czterdziestu lat jednej idei to nie jakieś przypadkowe odrabianie pańszczyzny. To więcej niż zajęcie zarobkowe, to codzienność a zarazem pasja a z tym ciężko rozstać się z dnia na dzień...

Wiedziałem, że za chwilę będę wychodzić. Coś tam próbowałem sobie w głowie ułożyć, żeby mijając Go móc powiedzieć co myślę. Wyczuł mnie i wyprzedził życzeniami a ja zdołałem tylko pomachać mu ręką i powiedzieć "dziękuję". Jego szklące się oczy były ostatnią rzeczą jaką zapamiętałem z tej wizyty. A to, że wyniosłem stamtąd połowę tańsze rzeczy nie daje mi satysfakcji. Żadnej.

Jim w pracy

tutaj jako... wiadomo kto :)