ZERO kompleksów, ZERO problemów, ZERO pytań

Obiecałem materiał o marce ZERO więc go wstawiam. Genialny filmik obrazujący możliwości nowej technologii wobec twardych warunków zawodów harescramble. Nie jestem do końca przekonany co do przydatności tego motocykla w przełajowym enduro ale pościgać się dwie godziny na sprzęcie, którego nie dotyczą słabości silników spalinowych, byłoby pięknym przeżyciem :).
Mnie pomysł przekonał w stu procentach, patrzę na to jak na następny krok w ewolucji sportów motorowych. Gdyby ZERO przypuściło ostry atak na rynek, mogłoby odnieść sukces. Ale do tego trzeba reklamy i wyjścia z produktem do Kowalskiego (Smith'a). Wg mnie wystarczyłoby pokazywać się na regionalnych eliminacjach offroadowych i udostępniać sprzęty do jazd testowych. Gdyby ludzie spróbowali tego osobiście, dobra fama poszłaby błyskawicznie i nie wykluczone, że za parę lat produkowalibyśmy się w błogiej ciszy. Aż strach pomyśleć ;P.

(Off) Road Rage


Drugie raz bezskutecznie atakowaliśmy loopa. Trochę za późno zaczęliśmy (chociaż to dałoby się nadrobić) ale to w sumie przygoda Józka i jej konsekwencje położyły się jak kłoda na naszej drodze.

Nie zamontowałem kamery bo zabrałoby to cenne sekundy, których zawsze mało, kiedy przyodziewamy motorowe kufajki. Parę "stacjonarnych" sekwencji uchwyciłem na komórce ale z jazdy nie ma nic, tylko pożałować.

Leżał śnieg. Nie były to zaspy ale zbita warstewka lodu, szczególnie na utartych szlakach. Nie da się porównać jazdy w tych warunkach do niczego innego. To jest coś co ma swój własny smak. Dla tych co opanują sztukę powożenia na takich nawierzchniach będzie miodem, dla pozostałych gorzką nauczką od życia, że jeśli motocykl, to przede wszystkim pokora dla tego co jest niezależne od nas.

Popularną zabawą wśród "Jeepowców" jest babranie się w bagnach, grzęzawiskach czy udawanie lodołamacza kiedy powierzchnia wody zmienia stan skupienia. Oglądaliśmy to właśnie ostatnim razem i w niektórych momentach nie mogliśmy wyjść z podziwu. Jakie reakcje wobec tego może wywołać dwukołowy lodołamacz, którym powozi nie nikt inny jak chłopiec o bezgranicznej fantazji, rodem z polskich gór? Gdybym tylko mógł, zaklaskałbym mu uszami. Choć w tamtej chwili tak naprawdę nie tego było mu trzeba. Znaleźli się na szczęście tacy, co nie klaskali a wyciągnęli pomocne dłonie. Dodam tylko, że akcja była niezamierzona, błąd w wyliczeniach. Wydawało mu się, że wjeżdża na kawałek otwartego terenu. Pech chciał, że teren okazał się bardziej śliski i kruchy niż się spodziewał. Jak zadzwoniłem do Barana (bo jechał z przodu i akcji nie zauważył) i powiedziałem co się dzieje to momentalnie nawróciły mu się bóle migrenowe, których nabawił się, kiedy poprzednim razem defektował Jerry.




Odpalić Huski oczywiście nie szło. Zero iskry przez dobrą godzinę albo i dłużej. Prądu przecież nie zobaczy, dlatego szukaliśmy awarii jak igły w stogu siana. I nikt nie wie jak, ale sprzęt wreszcie zagadał. Lepiej późno niż wcale...

Bez konsultacji, lecz z potrzeby serca zaczęliśmy drzeć glebę agresywniej, żeby odrobić to co straciliśmy. A może to tylko pretekst? Nawet skłaniałbym się jednak ku wersji, że to tylko pretekst. Ostatnio bardziej niż zwykle daje się odczuć rywalizację. Tak jakby ktoś do benzyny dolewał jadu cybergrzechotnika. Albo już wątroby nam siadają i cała chemia tego świata rzuca się nam na mózg :/.

Któraś z kolei kałuża zatrzymała mnie na dłuższą chwilę co wykorzystała reszta oddalając się w momencie. O ile dobrze kojarzę to właśnie wtedy zdarzyła się rzecz o niepospolitej urodzie i w ogóle jak z bajki. Bo oto oczom moim ukazał się Borowik, jak w niebiańskiej poświacie, który rzekłszy "wstań synu i zapierdalaj", wskazał wzrokiem drogę ku krainie adrenaliną i testosteronem płynącej. To było kilka minut, które pozwoliły nam przejść na wyższy poziom percepcji. Stać się lepszymi jeźdźcami niż jesteśmy. To było bliskie temu co chyba każdemu zdarza się we śnie, kiedy tak łatwo wyzwala się od grawitacji. Coś kurewsko niesamowitego...

Mógłbym tu, a może nawet powinienem, wspomnieć o innych twarzach i innych wydarzeniach. Ale uwierzcie mi - klawiatura nie przyjmuje nic, głowa nie przyjmuje nic! Śmiejcie się, pukajcie w dekiel czy współczujcie. Ja wiem jedno - byliśmy, jechaliśmy i zwyciężyliśmy! Świadka mam, i musi mieć taki sam zamęt w baniaku co ja. Widziałem to w jego oczach. Takie chwile się pamięta, takie chwile inspirują i dają satysfakcję.

Dzięki, Gościu! Salute!


BSA, która nie mogła być moja...

Weterany uwielbiam od zawsze, przewinęło się ich parę przez moje ręce. Nigdy nie były to jednak sztuki sprawne i jeżdżące ale raczej skrzynki z częściami, na które lubiłem popatrzeć i pomarzyć, co ja to z tego nie wyczaruję ;).

Wczoraj na przyszkolny parking, gdzie zostawiamy auta przed robotą, podjechał swoim żółtym cudem amerykańskiej techniki kolega Ritchie. Ma on poza fachem murarskim inne zajęcia zarobkowe, między innymi wywózkę złomu. Nie zdziwiło mnie zatem, że znów przytaszczył na pickupie jakieś graty. Podskoczyłem jak opażony, kiedy okazało się, że tym razem jego łupem padła troszkę nieświeża i zastała ale klasowa BSA! Która już jutro miała wylądować pośród sterty metalowych śmieci! 

-"Takich rzeczy się nie robi, chłopie!" - pomyślałem, zaciskając się w sobie. Najgorsze, że nie podjął tematu ile chciałby zarobić za ten motocykl. Byłem tak zdesperowany, że dałbym mu gotówkę, a z zabytku zrobił choćby stolik do kawy...

Zachodziłem do "Beeski" kilkakrotnie, za każdym razem z nowym pomysłem na jej przyszłość. Przedłużyły się moje męki do kilku dni bo Rysiek nie kwapił się do wizyty na szrocie. W końcu jednak pojawił się wypróżnionym autem i uciekło ze mnie całe powietrze. Nie pytałem go co i jak z motocyklem. I tak nie był mi pisany, więc...

Marzeniem każdego zainfekowanego weteranami mózgu jest sytuacja, że znajduje kompletną, lekko przyrdzewiałą ale rasową sztukę gdzieś w najmniej spodziewanym miejscu i doprowadza ją własnymi rękami do stanu fabrycznego. Byłem blisko...