(Off) Road Rage


Drugie raz bezskutecznie atakowaliśmy loopa. Trochę za późno zaczęliśmy (chociaż to dałoby się nadrobić) ale to w sumie przygoda Józka i jej konsekwencje położyły się jak kłoda na naszej drodze.

Nie zamontowałem kamery bo zabrałoby to cenne sekundy, których zawsze mało, kiedy przyodziewamy motorowe kufajki. Parę "stacjonarnych" sekwencji uchwyciłem na komórce ale z jazdy nie ma nic, tylko pożałować.

Leżał śnieg. Nie były to zaspy ale zbita warstewka lodu, szczególnie na utartych szlakach. Nie da się porównać jazdy w tych warunkach do niczego innego. To jest coś co ma swój własny smak. Dla tych co opanują sztukę powożenia na takich nawierzchniach będzie miodem, dla pozostałych gorzką nauczką od życia, że jeśli motocykl, to przede wszystkim pokora dla tego co jest niezależne od nas.

Popularną zabawą wśród "Jeepowców" jest babranie się w bagnach, grzęzawiskach czy udawanie lodołamacza kiedy powierzchnia wody zmienia stan skupienia. Oglądaliśmy to właśnie ostatnim razem i w niektórych momentach nie mogliśmy wyjść z podziwu. Jakie reakcje wobec tego może wywołać dwukołowy lodołamacz, którym powozi nie nikt inny jak chłopiec o bezgranicznej fantazji, rodem z polskich gór? Gdybym tylko mógł, zaklaskałbym mu uszami. Choć w tamtej chwili tak naprawdę nie tego było mu trzeba. Znaleźli się na szczęście tacy, co nie klaskali a wyciągnęli pomocne dłonie. Dodam tylko, że akcja była niezamierzona, błąd w wyliczeniach. Wydawało mu się, że wjeżdża na kawałek otwartego terenu. Pech chciał, że teren okazał się bardziej śliski i kruchy niż się spodziewał. Jak zadzwoniłem do Barana (bo jechał z przodu i akcji nie zauważył) i powiedziałem co się dzieje to momentalnie nawróciły mu się bóle migrenowe, których nabawił się, kiedy poprzednim razem defektował Jerry.




Odpalić Huski oczywiście nie szło. Zero iskry przez dobrą godzinę albo i dłużej. Prądu przecież nie zobaczy, dlatego szukaliśmy awarii jak igły w stogu siana. I nikt nie wie jak, ale sprzęt wreszcie zagadał. Lepiej późno niż wcale...

Bez konsultacji, lecz z potrzeby serca zaczęliśmy drzeć glebę agresywniej, żeby odrobić to co straciliśmy. A może to tylko pretekst? Nawet skłaniałbym się jednak ku wersji, że to tylko pretekst. Ostatnio bardziej niż zwykle daje się odczuć rywalizację. Tak jakby ktoś do benzyny dolewał jadu cybergrzechotnika. Albo już wątroby nam siadają i cała chemia tego świata rzuca się nam na mózg :/.

Któraś z kolei kałuża zatrzymała mnie na dłuższą chwilę co wykorzystała reszta oddalając się w momencie. O ile dobrze kojarzę to właśnie wtedy zdarzyła się rzecz o niepospolitej urodzie i w ogóle jak z bajki. Bo oto oczom moim ukazał się Borowik, jak w niebiańskiej poświacie, który rzekłszy "wstań synu i zapierdalaj", wskazał wzrokiem drogę ku krainie adrenaliną i testosteronem płynącej. To było kilka minut, które pozwoliły nam przejść na wyższy poziom percepcji. Stać się lepszymi jeźdźcami niż jesteśmy. To było bliskie temu co chyba każdemu zdarza się we śnie, kiedy tak łatwo wyzwala się od grawitacji. Coś kurewsko niesamowitego...

Mógłbym tu, a może nawet powinienem, wspomnieć o innych twarzach i innych wydarzeniach. Ale uwierzcie mi - klawiatura nie przyjmuje nic, głowa nie przyjmuje nic! Śmiejcie się, pukajcie w dekiel czy współczujcie. Ja wiem jedno - byliśmy, jechaliśmy i zwyciężyliśmy! Świadka mam, i musi mieć taki sam zamęt w baniaku co ja. Widziałem to w jego oczach. Takie chwile się pamięta, takie chwile inspirują i dają satysfakcję.

Dzięki, Gościu! Salute!