Prawdziwi endurzyści

Wydłużyła mi się przerwa w jeździe. Miesiąc wakacji w kraju plus miesiąc (prawie) dziwnych splotów okoliczności zepchnęły mnie na out. Pozbierałem się wczoraj i z Maxem wybraliśmy się rozpoznać pozostałą część Maybrook, NY.
 Wspomniany kiedyś wcześniej Grek nie wdawał się w targowanie, przyjął od nas po dychaczu i mieliśmy spokój, auta zaparkowaliśmy tam gdzie zwykle.

 Namiary na konkretne wejście w teren były. W rzeczywistości nie zawsze da się jednak zastosować rady typu "tam skręć w lewo, potem w prawo" bo to jest offroad. Tu wszystko wygląda podobnie i jadąc człowiek nie zawsze obierze właściwy kurs.
 Już początek wydawał się mglisty bo nie było zrytej ziemi co nas trochę zdziwiło. Za chwilę jednak trafiliśmy na ślad i pogoniliśmy świetnym singlem w las.
 Sporo powalonych drzew dawało frajdę bo o ile nie były to zawalidrogi to dało się je przeskoczyć i dalej, do następnej przeszkody :). Trochę błota i korzeni też się znalazło więc było przy czym się uwijać :).

 Pierwsza część okazała się właśnie taka jak to sobie wyobrażaliśmy. Na co innego trafiliśmy po kilkunastu minutach jazdy.
 Przekraczając asfaltową drogę wjechaliśmy na teren lasu państwowego i choć wszystko wyglądało tak jak wcześniej to pojawiły się oznakowania tras rowerowych. Jedyne co mogliśmy zrobić to uciekać w bok bo główne dukty krzyżowały się ze ścieżkami wyjeżdżonymi przez dirtbikes.
 Założenie było takie żeby nie kręcić sie w kółko, tylko wbić się jak najdalej i poznać wartościowe odcinki, wyłowić te typowo motocyklowe.
 Raz tylko minęliśmy dwóch cyklistów ale biorąc pod uwagę, że byliśmy na ich terytorium to zaserwowaliśmy grzeczne "dziękuję, przepraszam, do widzenia" co załatwiło sprawę.

 Gdzieś koło południa dobrze lunęło, praktycznie jak wodospad. Wtedy już ślizgaliśmy się jak na lodzie, szczególnie najeżdżając na duże płaskie blaty kamienne na górkach. Raz przednie koło uśliznęło mi się na takiej niespodziance i elegancko pocałowałem glebę. Na szczęście bez konsekwencji :).

 Zwierzyna też dopisała. Na postoju wybrałem się sprawdzić skrzynkę Geocache i niewiele brakowało a wpakowałbym się na węża. Leżał gość przy krzakach i łypał na mnie spode łba. Nie wyglądał na takiego co by się poddał bez walki dlatego wycofałem się bez dyskusji.

niełatwo go wypatrzyć na tle roślinności

Natomiast na następnym przystanku przypałętał się żółw. I to nie byle jaki bo żółw - morderca! Uświadomił mnie o tym Max i odradził zabierać go córce bo podobno ten zawodnik potrafi szczękami łamać kości. No dziękuję w takim razie za takiego domowego pupila :/.

wygląda niewinnie ale brutal z niego nie gorszy niż ukraiński mafioso ;P

Zrobiłem też fotki ciekawego miejsca. Co prawda zdjęcia nie oddadzą tego efektu ale można mi wierzyć na słowo ;P.
 Poziom bagna był wyżej niż grunt na którym stałem. Dziwnie to wyglądało, kiedy "lustro" tego bajora miałem gdzieś w okolicy kolan.


Max przejeżdżając tutaj przez dosyć wysoką trawę zapierniczył w ukryty, wielki głaz. Nie wywrócił się ale oberwał solidnie. W bucie poddał się metalowy nosek, który odgiął się i utrudniał jazdę. Za każdym razem zaczepiał o coś i pachniało glebą bo mógł ściągnąć Maxa z moto. Wystarczyło okopać parę drzew, tudzież kamieni i było w miarę ok.

 Pojeździliśmy dobrze ale znak zapytania pozostał. Stanęło na tym, że następnym razem będziemy się kręcić tylko do granicy z parkiem rowerowym i tam szukać czegoś ciekawego.
 Trzeba też podpytać kolesi co wcześniej spotykali tam miejscowych i od nich dostali namiary na trasy.

Fajnie było znów pohulać mimo paru niedogodności :).

bagienne klimaty ;P - Max

Bo prawdziwi endurzyści nie jedzą miodu! Prawdziwi endurzyści żują pszczoły!!!
I jeżdżą ścieżkami dla rowerzystów!!! hehehehe...