Hamburger na tronie

W szeregi grupy wbił się na South kolega Jerry ze swoją pięknością - BMW GS 650 Dakar. Motocykl ma naprawdę rozpoznawalny bo podrasowany zarówno technicznie jak i wizualnie. Jest na czym oko zawiesić, prawda?






Przy jeziorze spotkaliśmy Krystiana z Siniakiem więc trafiła się okazja, żeby na żywo przyjrzeć się crossówce od Aprilii. Ciężko ją spotkać "w naturze", na dobrą sprawę to ekskluzywna sztuka. Co nie oznacza, że jest w czymkolwiek lepsza od innych maszyn z tego segmentu. Ale bezsprzecznie jest inna, co samo w sobie stanowi jakąś tam wartość. Na ile fakt ten może być budujący, niech odpowie sobie właściciel. Co kto lubi...

Na samym początku trasy mieliśmy okazję obserwować akcję jak z najlepszych filmów na Youtube ;). Baran przeskoczył dosyć głęboką rzekę a reszta szykowała się żeby zrobić to samo w kozackim stylu. Kiedy jednym kołem byliśmy już w wodzie on stanął na lekkim podwyższeniu terenu i obserwował rozwój sytuacji. Niczym sam Napoleon - dyrygował, doradzał i komentował. W międzyczasie za jego plecami przycupnął sobie milicyjny radiowozik. Bez robienia zamieszania i zbędnych ruchów, ot tak po prostu. Mi gogle zaparowały w sekundzie. Reszta też pobladła. Wszyscy w jednej chwili skupili się na jednym - z całych sił starali się stać niewidzialnymi. Bardziej siłą woli niż werbalnymi komunikatami zacząłem uprzedzać Barana o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Kiedy zdałem sobie sprawę, że tym sposobem nic nie wskóram, podjąłem radykalne kroki. Ryknąłem, budząc w nim świadomość kolizji interesów Pana Władzy i naszych.
"Rogaty" zachował zimną krew niczym lodówka z punktu krwiodawstwa ale też i kulturę, godną angielskiego dżentelmena. Po prostu odpalił Titanica i płynnie oddalił się z miejsca, gdzie potencjalnie mogło dojść do pogaduszek z oficerem. Mam to nawet na filmie, tyle, że ze względów bezpieczeństwa muszę zachować umiar w udostępnianiu :|.

Poza okiem kamery Piter z Tomciem heroicznie walczyli o przetrwanie na bagnach. Musiało być widowiskowo bo podobno niewiele brakowało a rozjeździli by się nawzajem na śmierć :D.

wybalansowanie koła za pomocą glonów - sposób Pitra

No i rozerwała nam się karawana... Nie było klarownego planu co robimy dalej. Nie nudziliśmy się jednak długo bo po chwili oddechu mieliśmy pełne ręce roboty. Jerry'emu wkręciła się w tylne koło wersalka ;P. No może nie cała a jej "składniki". Te zasrane miejscowe brudasy wyrzucają całe gówno spod siebie do lasu! Normalnie jakbym Polskę (za przeproszeniem i z całym szacunkiem dla Ojczyzny) widział! Co za pierdolona swołocz! Wracając widzieliśmy jeszcze lepszą akcję - podpalony samochód... www.żal.pl

wybalansowanie koła za pomocą wersalki - sposób Jerry'ego
zdemolowana osłona łańcucha i zębatki zdawczej...
"w pizdiec!!!"

Samotny jeździec powiększał przewagę nad peletonem i tego dnia już nie było dane nam się spotkać, mimo wysiłków obu stron. Zaraportował tylko do centrali, że odkrył fajną jadłodajnię na trasie, przyda się na następny raz.

Barański dotarł do wieży, my sfolgowaliśmy przed połową okrążenia. Jak na złość pierwsza stacja benzynowa była zamknięta a pchać się na awaryjną (znajdującą się w centrum miasteczka) byłoby głupie. To był dla nas kres natarcia, musieliśmy pogodzić się z tym, że z pełnego loopa nici.

czuć w tym zdjęciu chęć
dostarczenia niezbitych dowodów ;P
Baran sfotografował małpę!
Cyrk normalnie!

Klamka zapadła - wracamy. Jeszcze tylko moje krótkie kazanie co do rozsądku w gospodarowaniu paliwem i... jak grochem o ścianę. Pierwsza prosta i ogień idzie z wydechu. Wyplułem to co przed chwilą powiedziałem uwieszając się się na manecie. Nam się"żółte papiery" należą bez kolejki i bez żadnej komisji :].

Duch rywalizacji zawsze zbiera jakieś żniwo. Wyłożył się pięknie przede mną Tomuś, a potem była "gimnastyka" Pitra. Drugi przypadek był bardziej spektakularny o tyle, że poruszył moją chorą wyobraźnię. Piotrek na długiej prostej przed "łupkami" zaczął rozwijać prędkość "ponadambicjonalną" co obróciło się przeciwko prawom fizyki, które definiują świat bez dwuznaczności. I tak na przykład:

- "Jeśli jedziesz młody (duchem) człowieku za szybko motocyklem, który wydaje klekoczące odgłosy, to licz się z tym, że za chwilę zaczniesz gubić jego części!"

Chłopem pomiatało na tych nierównościach wręcz tragicznie i po chwili siedzenie jego motocykla oddzieliło się od maszyny jak oddziela się człon od startującego promu kosmicznego. Z tym, że z mojej perspektywy wyglądało to, jakby Pitrowi odpadła noga <wow>. Zdrętwiałem na moment aby po chwili, kiedy już pojąłem co jest grane, stracić panowanie nad pojazdem spowodowane napadem debilnego śmiechu. Ostatkiem sił ale jakoś zatrzymałem się w sposób tradycyjny. Potem kawał druta i siedzisko trafia na swoje miejsce :).

Nie plątaliśmy się już wokół jeziora bo nie dość, że robiło się późno to sił już trochę brakło. Tomek nie odmówił sobie jednego okrążenia ale reszta patrzyła już w stronę zjazdu do boksu ;). Na ostatniej prostej odstawiłem taką "manianę", że aż wstyd. Jakieś 100 metrów od samochodów a ja centralnie walę twarzyskiem w glebę. Wyglądało na to, że ten odcinek torów przysypany jest ziemią i bezkolizyjnie przeskoczę na drugą stronę. Szynę porosło jednak tylko zielsko, dlatego pięknie podcięła mi przednie koło. Daszek w kasku do wymiany... www.żenada.pl

Do kompletu brakowało Barana. Twierdził, że za 15 minut dobije do nas i spadamy. Kiedy czas ten czterokrotnie przekroczył dopuszczalne normy, zaczęliśmy spekulować. Zrobiło się ciemno i w takich warunkach ciężko znaleźć ścieżkę przez las. Mógł się również przydarzyć defekt. Ale też mógł w coś "przydzwonić", a to wcale nie byłoby zabawne. Tak to jest jak się jeździ w pojedynkę. To najgorszy grzech offroadowca... Na dodatek od strony lasu dobiegły nas jakieś krzyki. Powtarzające się co raz i trochę dziwne. Zmroziło nas, tym bardziej, że lot numer 525 znikł z radarów (Baran nie odbierał telefonu). Szykowaliśmy powoli jednostkę ratowniczą ale na szczęście nie było potrzeby uruchamiania całej procedury. Spoza drzew wyłoniła się łuna świateł Baranowozu :). Szkoda, że padła mi bateria w moim Galaxy bo byłoby fajne ujęcie.

Jak to zwykle, trzeba było jeszcze wrzucić coś na ruszt. Ktoś palnął:

-"Dawaj na tego wielkiego hamburgera!"-

Nie ma problema, ja tam zawsze z chęcią pochłonę coś niezdrowego. Inni też byli na "tak". Mimo, że musieliśmy zboczyć z trasy, zaparkowaliśmy przy niepozornej "barówce". Nie wiedziałem, że "duży hamburger" sławny jest z tego, że jest naprawdę duży. Asekuracyjnie wziąłem coś skromniejszego. Tomek porwał się na specjalność zakładu. Jakaś długa i zawiła nazwa miała dać znak, że szykuje się naprawdę "duży hamburger". Tomcio połknął haczyk. Biedaczysko...

Kelnerka z niedowierzaniem przyjęła to rozpustne zamówienie. Nie zdołała jednak powstrzymać się od ironicznego uśmiechu i wcale jej się nie dziwię. Wykaligrafowane w menu nazwy łatwo zjada się wzrokiem, co innego stawić czoła nietuzinkowemu daniu w rzeczywistości...

Przegapiłem moment dostarczenia "towaru" do odbiorcy ale biorąc pod uwagę to co wylądowało przed Tomkiem, wyobraziłem sobie dwóch ludzi niosących tego giganta na salony ;).
To był dopiero hamburger! Dumnie spoczął na słusznym półmisku, niczym król na tronie, z berłem i w koronie. Wydawało się, że za chwilę przemówi do zebranych swym nie znoszącym sprzeciwu, wyniosłym tonem :D.


Nie dla wszystkich był to radosny widok. Tomcio bez przekonania przygarnął potrawę, po czym wyraźnie posmutniał. Przytłoczyła go widocznie wizja nierównej walki z tym prawdziwym wybrykiem sztuki kulinarnej. Dopadły go chyba wątpliwości kto tu kogo będzie jadł, czy on megakanapkę czy ona jego ;P.


Pół baru patrzyło na to ze współczuciem a drugie pół z niesmakiem. Ale było to o wiele bardziej pasjonujące widowisko niż pojedynek na szczycie ligi baseballowej, który przed naszą wizytą był dla miejscowych główną atrakcją wieczoru.


Skończyło się bez niespodzianki. Nie stawiałem na naszego druha dużych pieniędzy więc wtopy nie było ;). Rozgrzebał tylko tego mięsnego zawadiakę na nieskładną kupę odpadków i tyle. Myślę, że jedynymi godnymi partnerami dla tego typu fastfooda byliby norweski drwal albo ruski kulomiot. No może jeszcze Baran, bo zarzekał się, że poprzednim razem posłał tego "przehamburgera" na dechy ;).

Ledwo wyleźliśmy z tej speluny. Ja sobie powiedziałem - nigdy więcej takich porcji, a miałem przecież wersję "light". Tomek był w dużo gorszej dyspozycji. Dopiero kiedy "uwolnił orkę" na stacji benzynowej wróciliśmy do nieskrępowanej rozmowy ;P.

Wyjazd udany połowicznie, musimy zrobić poprawiny bo spaliliśmy w blokach ;).

no niech mu będzie,
jemu loop wyszedł :]