I znów o rok bliżej do końca świata


Z tego to też powodu, jeśli miałby on nastąpić jutro to przynajmniej się dziś dobrze napijcie ;P. A jakby się jednak odwlekło, to żeby następny rok w zdrowiu upłynął, czego Wam i sobie życzę.
Życzę też żeby spotykać się i cieszyć jazdą jak do tej pory bywało. I to w tym pełnym, starym gronie, jeśli nie szerszym. Zabrakło bowiem niektórym szczęścia w tym sezonie, dlatego niech 2014 będzie łaskawszy. I ci co ich nie ma z nami niech dołączą, bo zawsze gdy ktoś z grupy odpada to smutniej o tego jednego, sami chyba przyznacie.

Jak co roku w Sylwestra mam jakieś tam noworoczne postanowienia, które gdzieś koło 10 stycznia przejdą pewnie do historii ;). Powalczę żeby podreperować swoją frekwencję na wyjazdach, nie mówię tu o rewolucji i śmiganiu co tydzień ale jednak częściej niż w tym sezonie. Na blogu też przydało by się   robić więcej hałasu, żeby wogóle miał rację bytu. Myślałem też o wskrzeszeniu enduronj.com bo zarosło jak rower w pokrzywach, a szkoda. Zrobię prosty test - jeśli poprzecie mnie na czacie - działamy. To niejako warunek bo jeśli komuś będzie się chciało klikać na blogu to jest szansa, że forum też będzie żyło. Dla samej idei nie ma co się za to brać, musi być konkretny odzew.
Fajnie by było jakby sytuacja Barana wyjaśniła się na dniach, Max wyleczył kolano po kontuzji a "wielcy nieobecni" zaczęli robić to co robili do tej pory jak chłopy. Pożyjemy - zobaczymy.
Mam też skromne plany co do wakacji w nowym roku. Borowik gadał coś o Meksyku ale olać to, jest lepsza idea. Zaklepałem wyjazd w zajebiste tereny z zajebistym towarzystwem. Czekają tam na mnie, nie ma tygodnia, żeby nie było telefonu. Jakby co to mogę jeszcze kogoś wkręcić. Tyle, że dyskrecja obowiązuje bo zapowiada się ostra jazda (a nasze baby tego nie lubią) i ciepłych kluchów mi tam nie potrzeba. A póki co na zachętę klip, niech się oblizują ci co nie pojadą ;P.


Lepiej późno niż jeszcze później ;)


Dostałem cynk, że brak Mikołaja na blogu to sponiewieranie uczuć religijnych i dobrych manier. Wobec tych niewątpliwie słusznych zarzutów, naprawiam całą niezręczną sytuację. Ale zastrzegam, wierszyka nie będzie bo utknąłem gdzieś w połowie a czas nie z gumy i publikować gwiazdkowe wypociny w okolicach nowego roku to obciach ;).
Dojadajcie resztki wigilijnych wędlin, dopijajcie wódkę i żyjcie w zdrowiu do następnych Świąt! I żebyśmy za rok w komplecie mogli zrobić garażową imprezę!


HO, HO, HO!!!

Do znudzenia - Tadek najlepszy na tym amerykańskim łez padole :)


Tak, tak panowie - Brown był o krok od tytułu ale to nasz człowiek tego wieczora był lepszy :D. A to właśnie ten wieczór miał być decydującym o prymacie w amerykańskim endurocrossie Anno Domini 2013.
Jak to dobrze, że mam nawyk regularnego sprawdzania poczty emailowej. Borówka wysłała mi linka, pod którym rozgrywka z tegorocznego finału była transmitowana na żywo. Odebrałem go późnym wieczorem i kliknąłem z przekonaniem, że już po herbacie. O dziwo zrobiłem to w samą porę bo po wyścigu amatorów a potem kobiet, przyszedł czas na główne danie wieczoru :). W przedbiegach, takiej rozgrzewce dla publiki najlepszy czas wykręcił Tadeusz B. To był dobry prognostyk na najbliższą przyszłość ale... to jest przecież sport i wszystko może się wydarzyć...
Jak wszyscy wiemy w cywilizowanym świecie obowiązuje słuszna zasada ciszy nocnej. Nie jestem wyjątkiem i przestrzegam jej, tego samego oczekując od sąsiadów. Jednak wczoraj w sposób niezamierzony a nawet niekontrolowany zignorowałem te zalecenia. A wszystko było wynikiem nagłego skoku adrenaliny po tym co zobaczyłem na torze w Vegas. Nie ma co gadać, to trzeba obejrzeć:


Genialny przebieg wyścigu jeśli chodzi o starcia między Brownem a Błażusiakiem, normalnie dobre kino akcji :).
Wszyscy byli zaskoczeni wyjątkowo śliskim i ciężkim technicznie torem. Nawet Tadek nie chce myśleć o ponownym ściganiu w takich warunkach ;).
Ciekawostką jest to, że wg relacji Błażusiaka, David Knight, jego odwieczny rywal - zachował się nadzwyczaj fair, pomagając Tadkowi uporać się z motocyklem po upadku na łuku wypełnionym drewnem. To jest sport na najwyższym poziomie i kultura na najwyższym poziomie. Szacunek dla Knighta!


A ja co mogę? Wysączyć pianę za kolejny tytuł Taddiego :). Gratulacje!




P.S. Podziękowania dla Borowika i Glacy, że motywują mnie do działania na blogu. Dzięki Panowie :).
Pozdrowienia dla wciąż nieobecnego - Barańskiego. Mam nadzieję, że wkrótce pierdolnie tymi "wakacjami" i w komplecie zrobimy "Annual Christmas Garage Meeting" :).

Najszybszy jednoręki motocrossowiec świata???


Gości bez nóg jeżdzących na "byle czym" widziałem, gościa bez ręki pomykającego supermoto też. Ale żebym spodziewał się zawodnika bez ręki na motocrossie, to już ponad moją bujną wyobraźnię. Ten film to "lektura obowiązkowa" dla baletnic co narzekają na rąbek u spódnicy. Mocne!


Mokra robota


Ewidentny faul...
Słoneczko niby świeci ale jak sobie pomyślę, jak taki czyściutki górski potoczek potrafi być lodowaty to gęsia skórka na worach mi wyłazi. No ale zuch był chłopak, poszło mu nadzwyczaj sprawnie :).


Motocykliści dla Marka



Co tu można dodać ponad to co zostało powiedziane? Jest idea, której grupa pozytywnie nastawionych ludzi zamierza podołać. Można im w tym pomóc a tym samym pomóc poszkodowanemu w skutek wypadku motocykliście - Markowi. A raczej "Markowi" bo nie jest to jego prawdziwe imię. Jego dane zostały "zaszyfrowane" aby o nieszczęściu nie dowiedziała się jego mama.
Sytuacja skomplikowana do granic możliwości - chłopak bez nogi, rodzina bez głównego żywiciela i matka, która nie może się dowiedzieć o sytuacji bo stres z tym związany mógłby zagrozić jej życiu.
Ja tam będę by dołożyć swój maleńki wkład w całą sprawę. Zachęcam.


P.S. Wyciąłem fragment z życzeniami powrotu do motocyklowej pasji. To trochę tak jakby w domu powieszonego gadać o sznurze. Motocykl siłą rzeczy musi zejść w takiej sytuacji na drugi plan. Teraz przed nim wyzwanie powrotu do normalności, co związane jest w dużej mierze z powrotem do szarej rzeczywistości. W tym trzeba go wspierać i pokazać, że nie tylko jesteśmy dla niego kumplami od dwóch kółek ale kompanami w życiu. A to więcej niż dzielenie pasji, znacznie więcej...

Odszedł Kurt Caselli


Zeszej nocy w wyniku obrażeń jakich doznał na skutek upadku na trasie rajdu Baja 1000, zmarł utytułowany amerykański zawodnik - Kurt Caselli. Początkowe doniesienia o pułapce na jaką najechał Kurt nie potwierdziły się, prawdopodobną przyczyną tragedii była kolizja z jakimś niewielkim zwierzęciem, co orzekli członkowie jego teamu po oględzinach zniszczonego motocykla. Kurt zmarł w wyniku ciężkiego urazu głowy.


Los czasem daje się wspiąć na sam szczyt, czego doświadczył również Caselli. Był wielce utalentowanym i wszechstronnym zawodnikiem co podkreślają znawcy tematu, a to dało mu wiele spektakularnych sukcesów w jego karierze i uczyniło tuzem tego sportu. Dziesiątki efektownych klipów, setki pucharów, tysiące fanów i miliony westchnień nad jego talentem - życie jak w bajce. Dopóki Ktoś się o Niego nie upomniał...
Z naszej stony jeszcze jeden, wirtualny symbol szacunku dla jego pamięci - [*]
Spoczywaj w pokoju - KURT...



Stara miłość nie rdzewieje!


BMW kupując Huskę nie starało się na siłę ochronić jej rodowodu, wręcz przeciwnie - w niepamięć odeszły charakterystyczne dla niej barwy (choć tak naprawdę stało się to już wcześniej, za panowania grupy Cagiva), nikt nie promował następnego wcielenia tych motocykli jako spadkobiercy dobrych, solidnych "szwedzkich manier", które dały tej marce status wręcz kultowej. Tak czy inaczej Huska od niedawna ma nowe życie, które w linii prostej jest kontynuacją tradycji "wikingów". Choć tak naprawdę można było spodziewać się takiej polityki "ideowej" KTMa, to nie zanosiło się jednak na to jeszcze jakiś czas temu, gdy na sieci pojawiały się foty lekko tylko zretuszowanej nowej serii bike'ów. Z tym większym westchnieniem podziwu przyjął świat offroadowy "nowy - dawny" image sprzętów na rocznik 2014, zaprezentowanych, a gdzieżby indziej jak nie w Szwecji! :)





















Przyznam, że miałem sprzeczne uczucia. Trochę dziwnie widzieć, że jeszcze jedna marka będzie korzystała z identycznych podzespołów co macierz. Husaberg będąc jedynym na rynku klonem KTMa został przyjęty tak jak powinien - cieszyli się z niego ci, którym nie przypadła do gustu pomarańcz jaką forsował król rynku enduro. Natomiast teraz sytuacja jest mocno "homo-niewiadomo", ponieważ ciężko powiedzieć kogo tak naprawdę skusi klon Husaberga - nowa Husqvarna.
Nie wiem czy warto wdawać się w techniczne szczegóły i wertować dane z katalogów. Zapowiadane są pewne zmiany, lecz ciężko je nazwać rewolucyjnymi. W modelach enduro należy spodziewać się ulepszonego zawieszenia oraz lekko zmodyfikowanej ramy motocykla. Będzie przezroczysty zbiornik paliwa, kute półki przedniego zawieszenia oraz system "link" tylnego amortyzatora. No i plastiki, najmniej ważne ale robiące za kluczowy element, dający własny sznyt Husqvarnie. Wychodzi na to, że to KTM w Husqvarnowej skórze.  Trochę to dziwne, prawda?

Spodziewać się należy wyższej ceny niż u "braci" bo zapowiadane zmiany musiały odbić się wzrostem kosztów produkcji tych jednośladów. No cóż, Austriacy nigdy nisko się nie cenili...

Wracając do sedna - dla kogo jest dziś Husqvarna? Hmmm... Jakby tak pomyśleć po chłopsku, to wcale nie stoi ona na przegranej pozycji w walce o klienta. Bo czy każdy jeździec to młokos co zaczyna od sprzętu z wtryskiem paliwa, komputerem zapłonowym czy pojedynczym amortyzatorem na tyle? Czy każdego zachwyci jedynie wyścig zbrojeń, hardcore'owe wyzwania i klasa AA PRO na zawodach? Niekoniecznie. Za to, jestem przekonany, że jest spora grupa ludzi, którzy z rozrzewnieniem wspominają starą, dobrą Huskę w żółto niebieskich barwach. A może nawet jeszcze starszą, z chromowanymi elementami zbiornika paliwa i zawieszenia! Miało to swój niepowtarzalny smak, miało historię i charakter. I w tą właśnie stronę chce KTM zrobić ukłon. Na co ja, jako były posiadacz Husqvarny CR 125 rocznik 2004 mówię - zaaajebicieee!!! I będąc jakby nie było na technologicznym topie (za sprawą owych zmian Huska będzie nawet o krok przed "rodziną"), mam jednocześnie szansę posiąść sprzęt, który z przeszości kojarzę bardzo pozytywnie i darzę wielką sympatią, ponieważ był on częścią mojej motocyklowej edukacji.


moja Husia, pierwszy "rasowy" moto

Huska wróciła i choć jest Huską z numerami wybijanymi w Mattighofen to jednak sercem gdzieś z pięknej szwedzkiej krainy, gdzie narodziła się marka z legendarnym "H" na zbiorniku. Według niektórych (moją skromną osobę wliczając) nie da się tego przecenić. Co tu dużo gadać, panowie... Zakochałem się po raz drugi!




Fajnie podana historia "żółto-biało-niebieskich" ->> kliknij

A tak zaczyna się nowa era
motocykli marki Husqvarna...
Pierwszy egzemplarz zjeżdża z taśmy w Mattighofen

Dwie ostatnie konkretne jazdy w tym roku


RORR i Hammer Run - dwa dualsportowe eventy, które zakończą ten sezon. Na obu planujemy być bo warto skorzystać jeśli ktoś proponuje zorganizowaną zabawę. Zamieszczam oba flyers'y.





Jeszcze coś na zachętę ;).


A gdzieś tam w Sardynii...


Chluby to blogowi na pewno nie przynosi, że o tak znamienitym wydarzeniu nadmienia dopiero teraz. Sześciodniówka we Włoszech kwitnie, choć biorąc pod uwagę, że to już piąty dzień to należało by raczej powiedzieć, że zmierzcha :/.
Jeśli nawet większość atrakcji już za nami to warto jednak wbić się na stronę www.fim-isde2013.com, żeby przekonać się co straciliśmy ;).
Czym człowiek starszy tym więcej zawodów enduro przegapia - chciałoby się rzec i splunąć na glebę...

swojaki!!!

"Kupujemy Kateemy"


"Świat oszalał" - donosi reporter portalu "Ędurołej". "W salonach u "pomarańczowych" wieczne kolejki, zapasy opróżnione a ludziom wciąż mało! To już nie moda, to wręcz epidemia! Nie mieć w garażu KTMa to wbrew filozofii nowoczesnego obywatela kuli ziemskiej. Pod hasłem "Kupujemy Kateemy" kryje się ogólnoświatowy ruch protestu przeciwko wszystkiemu co nie pomarańczowe. W skrócie - lejemy na Putina, lejemy na komisję Macierewicza, lejemy na kryzys gospodarczy, lejemy na chujową pogodę w weekend! Ten modernistyczny trend zawładnął zarówno maluczkimi jak i personami zasiadającymi po Bożej prawicy. W tym drugim gronie notujemy nowych posiadaczy mainstreamowej, austriackiej marki - dobrze wszystkim znanego bywalca "garfilowskich" salonów, miejscowego celebrytę - Jacksona, jego przyjaciela Bladego Józka oraz niejakiego Adama M., swego czasu rekordzistę w spożywaniu bananów z bułką.
Z tego co mi wiadomo, najgorliwszymi poplecznikami akcji "Kupujemy Kateemy" są byli właściciele maszyn ze stajni Husqvarny. Krążą legendy o skatowanych prawie na śmierć Huskach, zamykanych w komórkach z węglem. Nie dysponuję na dzień dzisiejszy materiałem dokumentującym te przerażające sceny ale jak już zrobię te fotki to nie ominie mnie gloria w konkursie World Press Photo.

A teraz garść dostępnych faktów:


dwusetka Jacka
"tri-fifti" Józka
"ćwiartka" Adama (fot. ze strony Redbulla)
>TUTAJ< parę słów na ten temat



-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No ale nie dajmy się zwariować. Nie samym KTMem człowiek przecież żyje! Na ten przykład mój młody zaczął edukację w przedszkolu. Aż miło popatrzeć :D.


Rycerz szuka miodu?


David Knight, można powiedzieć, że specjalizuje się już w zmianie barw teamu. Był KTM, Kawasaki, niedawno Honda a aktualnie... Sherco! To (chyba) nie żart. Wg jego zapewnień będzie startować czterosuwową TRZYSETKĄ! To już wogóle mnie zabiło. Przecież wiadomo, że to chłop jak dąb i 450 się pod nim uginała. Jakoś nie mogę go sobie wyobrazić na trzysecie ale kibicuję bo jego wybór potwierdzać będzie słuszność mojej starej tezy, że jeśli chce się coś w tym sporcie osiągnąć to nie można brać na garba dodatkowych kilogramów. Tendencja do downgradingu zatacza coraz szersze kręgi i nie mówię tu tylko o zawodowcach. Każdy amator o zdrowych zmysłach nakrywa plandeką DRZy, KLRy i inne podobne charakterem zawalidrogi a przesiada się na lekkie i poręczne, coraz to wydajniejsze silnikowo sprzęty. Tylko patrzeć jak z mojej czterysety naród będzie szydzić :/.




Nawet ładny :)

Emergency!!! - Dual Sport w Newark, NY


Nie dawniej jak w sobotę widziałem się z Tomciem. Ostatnio z rzadka wpadamy na siebie więc jakoś tak spontanicznie zareagowaliśmy na swój widok. Wychwyciłem jego posturę pośród zgiełku ulicy, w sumie zrobiliśmy to jednocześnie. Wyciągnęliśmy się w łuk, żeby wynieść nasze pozdrowienie ponad  nieznośne zagęszczenie materii, występujące w naturze gdzieś do wysokości lamperii. Magnetyzm sytuacji sprawił, że znaczną odległość nas dzielącą zniwelowaliśmy nie bacząc jak odbierze to teoria fizyki. A my potrafimy być szybcy nie tylko na dwóch kołach ;). Jeszcze tylko grabula na przywitanie i do konkretów.

Nie udało nam się ustawić z jazdą na niedzielę bo obowiązki... Tomuś jednak napomknął coś o "dual sportowej" imprezie w niejakim Newarku. Oczywiście nie tym z którym prawie sąsiadujemy ale nowojorskim. Zresztą nieważne, liczy się, że znów jest okazja wyrwać się na dwudniowy wypad.
Termin nieodległy, podobno przyszły miesiąc więc powoli trzeba "obwąchiwać" sprawę. Obiecał, że skontaktuje się z koleżką , który naraił temat i wkrótce będzie wiadomo co i jak.
-"No to siemano"- powiedzieli i się rozeszli...

Taki już jestem, że jak se na necie pożądnie nie posiedzę chociaż ze dwie godziny dziennie, to mnie trzęsie. Dlatego w niedzielę po południu, przypomniawszy sobie o sprawie zacząłem wpisywać odpowiednią frazę do "Googla". Na moje zapytanie "dualsport newark ny" otrzymałem konkretne przekierowanie.
No i aż mi w dwunastnicy zabulgotało :(((. Piętnasty wrzesień!!! Kurwa, no to żeśmy zaszaleli, impreza właśnie się odbywa! Bez nas!!! Musiałem uspokoić temperaturę ciała mocno schłodzonym czteropakiem...
Już dobrze... Chociaż gniew pozostał to zatamowałem chociaż krwawienie z nosa. Ponownie mysz w dłoń i próbuję brnąć przez ten niełatwy temat bez emocji.
-"No to gdzie to, kurwa, jest?"
Teraz na tapecie mapy Googla. Wpisuję "Newark, NY" i z zamkniętymi oczami uderzam ENTER. Czekam, choć wiem, że wynik już jest. Próbuję w myślach oddalić nawrót agresji.
Uchylam powiekę w prawym oku... No, iiiiiiii.... ..... .... Jeeeeest!!! Haha!!! Trzysta mil od nas! Pies go jebał w takim razie! Można się brać za drugi czteropak :D.

Jaki z tego morał? Nie wiem ale okazja do wypicia znakomita :).



Już bliżej niż dalej ;)



No, panowie! My tu "gadu gadu" a obowiązki naciskają! Nikt za nas na Quarry Run nie pojedzie, a chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to nasz "zasrany" obowiązek reprezentować biało - czerwone barwy na jednej z najważniejszych imprez enduro w centrum wszechświata :). Glaca wiadomością na czacie a ja postem na blogu o tym przypominam. I zarazem zarządzam co następuje:

- Robotę i obowiązki domowe w najbliższy weekend odrzucamy definitywnie i bez odwołania.
- Motocykle, ubiór i wyposażenie przygotowujemy na dzień poprzedzający wyjazd.
- Ubezpieczenie maszyn uaktualniamy bo to zawsze warto mieć, w razie (odpukać) kłopotów...
- Zaopatrujemy się w suchy prowiant i trunki (o nich niech nikt "nie daj Bóg" nie zapomni bo biada nam).
- Zabezpieczamy sobie nocleg (namiot, śpiwory itp.)

Myślę, że w połowie tygodnia musimy mieć dogadane co i jak. Pojedzie solidny, sprawdzony skład. Wyliczam (alfabetycznie) - Borowik, Glaca, Jackson, Jadzik, Jędrek, Józek, Max, Piter, Tomuś + ja. Razem dziesięciu chłopa, śmiało można się lać jakby ktoś potrzebował ;P.
Trzeba obdzwonić "obcokrajowców", może ktoś jeszcze by się załapał.

Na stronie Bear Creek Sportsmen jest odnośnik do zapisów na imprezę. Myślę, że warto wcześniej zapłacić bo zostaje parę groszy w kieszeni po upuście jaki oferują w przedpłacie. No i nie trzeba rano stać w kolejce tylko idzie się, podaje nazwisko, dostaje koszulkę i z wypiętą piersią stałego bywalca przechadza po polu campingowym ;). Ja już jestem po zabiegu, $94 za dwa dni - wszystko pasuje :). Bogaci zapłacą po $60 na dzień kupując w dniu imprezy ;P.

Link do przedpłaty - >kliknij tutaj<

Dla spostrzegawczych - kto rozpozna co znajduje się na zdjęciu w powyższym linku? Odpowiedzi kierujemy na blogowy czat. Zwycięzcy proponuję "brudzia" na Quarry ;). Rozstrzygnięcie pojawi się w poście po imprezowym, gdzie wymieniony zostanie laureat konkursu ;P.

P.S. Dziś po wyjściu z pracy zastałem taką oto grafomanię na siedzeniu w aucie. Jakiś maniak wrzucił to przez uchyloną szybę. Ludzie gadają, że to był gość w brązowym kapeluszu. Uważajcie na siebie, niezrównoważonych fanatyków KTMa nie brakuje!


First Place done by Borowik


Nie było ale jest. Nie chcę za dużo gnieść klawiatury, wstawiam zdjęcie, ono wszystko wyjaśnia. To wisiało w powietrzu, chociaż słuchając potyczek słownych niewielu dawało temu szansę. Z mojej strony gratulacje, doceniam sportowy upór i konsekwencję. Oczywiście pogratuluję każdemu innemu, jeśli będzie ku temu podobna okazja :).



Las Sosnas - odsłona druga :)


Najnowszy "składak" Maxa, dobrze, że chociaż on coś robi. Ja męczę bułę nad jakąś ciekawą czołówką i już w Final Cut zrobił mi się "traffic" ;). Parę rzeczy mógłbym złożyć ale nie chcę tego puszczać bez blogowego loga. "Soon", jak mawiają starzy górale ;). Tymczasem coś z południa naszego stanu, uchwycone szklanym okiem GoPro :).

P.S. Numer z żółwiem genialny! :D


W poszukiwaniu kwiatu paproci ;)


Prawdziwy harcerz dba o swój ekwipunek, o swoje plany i swoich druhów. Nasza ekipa uznaje zasady opaczne - ekwipunek ogranicza do paczki fajek i Redbulla, o planach dyskutuje tylko w kontekście jak zwykle nieudanej eskapady, a racje swojego druha? Zawsze można je olać, nie ma przecież "mondżejszego" ode mnie...
Remont instalacji elektrycznej w świetle księżyca - szkoda klawiatury...
"Niezwykle trafne" decyzje co do przebiegu trasy, skutkujące napadami ziewania - www.żal.pl...
Śmiało można by o tych wszystkich akcjach napisać książkę. Coś na kształt zbioru anegdot z życia ofermy...

Ale nie ma co drobnostkami bździć przy damach ;). Ogólnie było wesoło i jazda poszła całkiem sprawnie, choć się nie zanosiło.

South ma swoje duże plusy. Jest w miarę niedaleko, lasy niezbadane rozciągają się aż do załamania horyzontu a ludzi na tej mega połaci ze świecą szukać. Inna sprawa, że do szukania wytypowano tu odpowiednią ekipę. Wytropili nas zanim jeszcze zdążyliśmy przyodziać zbroje. Mimo, że już po zmroku i prawie w ciszy rozpakowywaliśmy się w stałym miejscu, to nie przegapił tego faktu dzielnicowy. I kiedy skierował na nas rażące światło "szperacza", poczułem w powietrzu zapach kłopotów. Wszystkie pięć głów nagle pochyliły się do zawiązywania sznurówek, których -nota bene- w butach crossowych nie użyczy ;P. Po chwili palenia głupa musieliśmy jednak stawić czoła zaistniałej sytuacji. Najdziwniejszą rzeczą na świecie okazało się to, że cop nieomal zaczął przepraszać, że nas niepokoi. Przyjechało jeszcze dwóch, jednakowo skruszonych. O mandacie nie było nawet mowy, wspólnie przeszliśmy do jedynego właściwego tematu konwersacji - szukaniu zastępczego "lokum" na dzisiejszą noc. Nie chcieliśmy wywierać na nich presji, tym bardziej, że widać było, że starają się skupić i rozwikłać ten niezręczny dla nas wszystkich temat. Żaden salomonowy wyrok nie zapadł ale uzyskaliśmy "błogosławieństwo" i jakieś luźne, acz szczere sugestie od stróżów prawa. I niech ktoś mi teraz powie, że glina w Ameryce to bezmózgi osiłek, co rozdepcze każdego na marmoladę, jeśli mu z rana nie posmakuje pączek i kawa. Bzdura! To są chłopaki "do rany przyłóż", o czym przekonaliśmy się na własnej skórze. Po tym wszystkim męczyła mnie jedna myśl - czy pod tymi wykrochmalonymi, pachnącymi kamizelkami kuloodpornymi nie kryły się przypadkiem złote, offroadowe serca? Teraz już do tego nie dojdziemy ale fakt faktem, że życie potrafi czasami zaskoczyć z grubej rury ;).

Na myśli mieliśmy całego loopa ale w miarę upływu czasu i mil zapał stygł, przynajmniej u mnie. Nie chodzi o to, że miałem jakieś "ale", tylko, że najzwyklej w świecie zaczęło mnie morzyć. Największy kryzys miałem gdzieś nad ranem. Zresztą każdy łypał już błędnym wzrokiem i wyglądał o 15 lat starzej ;P. Rytmu biologicznego nie da się oszukać, noc jest do spania. Zatem jeśli już decydować się na takie wypady, to najlepiej po poobiednim małym wyrku, wtedy energia się odpowiednio zbilansuje i można pomykać bez uczucia znurzenia. Trzeba będzie to wziąć pod uwagę.

Były fajne momenty - ciasne i porośnięte single, bajora po kolana, zdradziecki kopny piach, mgła nad polami żurawinowymi i wieża obserwacyjna. Następnym razem nastawiamy się na szukanie ciekawych singli, których tam nie brakuje, wystarczy zboczyć ze żwirowych "autostrad" :).

Nie byliśmy w tej włóczędze sami. Nad jeziorem przy ognisku balowała ekipa i jeździli jacyś jeepowcy. Quady też można było usłyszeć. Natomiast tam gdzie zapędziła się nasza karawana, lęgła się już tylko dzika zwierzyna i leśne licho. Coś a'la koniec świata o zapachu iglaków. Wrócimy tam niebawem :).

Dodać trzeba, że nasz pomysł na rozrywkę był dosyć nietuzinkowy ale data sprzyjała temu jak nigdy. Była to najkrótsza noc w roku, zwana Świętojańską. Całkiem przypadkowo ale fajnie wpasował się w kalendarz ten nasz wariacki event :).


pełnia księżyca jak na noc Kupały przystało :)
z daleka wygląda jak UFO
przerwa techniczna
5:25 rano, tak wita dzień
 prawdziwy enduroonanista ;P

HUSaria znów razem


Mowa o Husqvarnie i Husabergu - obie marki znów będą produkowane jako bliźniacze. Historia lubi się powtarzać bo przecież swego czasu te szwedzkie potęgi offroadowe zarządzane były z jednego fotela. Finalnie od niedawna wszystko to jest w kotle KTM'a, ponieważ właśnie ten koncern przejął Husqvarnę od BMW a Berga od dawnych inżynierów Huski. Niezły mętlik ale właśnie tak wygląda dziś biznes.

Udało mi się znaleźć zdjęcie prototypu, będącego dzieckiem tego kazirodczego związku ;P.

BERGarna???

SM 690 jak z żurnala ;P


Węszył, węszył aż wywęszył. Nie dawniej niż miesiąc temu zachwalaliśmy z Maxem 990 KTMa. Ta zgrabnioszka oczarowała nas swoimi wdziękami. Ale nie ma co bić piany, tym bardziej, że o gustach się nie dyskutuje, a gawędzić przeglądając folder reklamowy może każdy. Jeździć tym co się wymarzy już niekoniecznie, bo jak się nie ma miedzi to się na dupie siedzi.

Po jakimś czasie Maxior zadzwonił i przypomniał mi nasze wcześniejsze rozważania na temat SMTeki, kończąc, że kupił sobie... model w skali 1:16 :). Kiedy jednak po paru dniach moją skrzynkę mailową naszpikował stosem zdjęć 690, wiedziałem, że nie produkowaliśmy się o szosówkach na darmo :). Sztuka praktycznie mięta, wszystkie możliwe dodatki (niektóre wręcz wykwintne, jak zabezpieczenie śrub filtra oleju przed odkręceniem), znikomy przebieg. Z pierwszej ręki wiem, że już dobrze służy :). Pogratulować!







Kuggamugga 2013 - wielka flota zjednoczonych sił


Czas do końca kwietnia zaczynał się nieznośnie dłużyć. Kalendarz imprez ułożony przez niżej podpisanego alarmował, że zbliża się święto weekendowych wojowników - dwudniowa delegacja w Hancock, sygnowana dziwną nazwą - Kuggamugga, a "Kogel Mogel" po naszemu ;).
Z dnia na dzień zamiast bliżej, zaczęło się robić coraz dalej. Po prostu kiedy chcesz, żeby czas napier... to on jak na złość się ślimaczy. W piątek kumulacja telefonów i sms-ów sięgnęła apogeum. Napromieniowanie naszych biednych mózgów przekroczyło pewnie znacznie to co "przyjęli" mieszkańcy Pripiatu prawie równo 27. lat temu.

Jak przypomnę sobie piątkowe, spóźnione zakupy na imprezę to... Normalnie koncert życzeń. Miałem wejść do marketu po kilka ziemniaków, colę i bodajże ketchup. Noc mnie poganiała a ja wózkiem - kolosem manewrowałem, jak natchniony, między dobrami wszelakimi Pathmark'u. Piter w aucie obgryzł już pazury u rąk i nóg a mnie jak nie było tak nie było ;). Przy kasie zjawił się sam prezydent firmy, z gratulacjami i bonem upustowym na papier toaletowy. No bo naprawdę dałem im zarobić, nie powiem. Ale musicie wiedzieć, że nie zmarnowałem tego czasu na gówna. Znalazłem np. ogórki kiszone w trzech smakach, majonezik z pierwszego tłoczenia i pakowane próżniowo polskie kiełbaski z bizona ubitego gdzieś w Arizonie. Wszystko w dużych ilościach bo zdrowi jesteśmy i apetyt dopisuje. I przede wszystkim - ja wiem jak rozumieć słowo "wytworny raut" ;P.


wiodło nam się nie najgorzej :)

Człowiek uczy się całe życie. Pamiętając "przeboje" jakie nieomal zrujnowały nam Hammer Run, przyjęliśmy roztropną taktykę na wiosenne biwakowanie. Wiadomo było, że nie damy rady nocować pod chmurką, a nawet w przyczepie trzeba będzie liczyć się z dyskomfortem spania w niskich temperaturach. Praktycznie wszyscy zaopatrzeni więc byli w porządne śpiwory, łóżka polowe i materace. Ale warto było wykazać się tak daleko posuniętą ostrożnością - ocaliliśmy od oblodzenia nasze zgrabne tyłeczki :). Szkoda tylko, że przywilej bazowania w dwudziestostopowej przyczepie był, niestety, jednorazowy. Szwagier Barana opchnął to cudo zaraz po naszym powrocie. Szkoda, tyle planów na jej podstawie już wysnuliśmy...


larwy jakie czy co???

Impreza bardziej przypominała piknik niż hardcore'owy event. Co nie oznacza, że na trasach było lekko i przyjemnie. Czasami wręcz przeciwnie i przejechanie trzech, ciekawie dobranych przez organizatora okrążeń - jedno po drugim, było raczej nie do zrealizowania. Znaczy na upartego pewnie by się przeczołgał ale po co? Piwko krzyczy z lodówki, to je ominę i pojadę o suchym pysku? No way! Po każdym loopie obowiązkowo cumowaliśmy więc przy obozowisku, żeby zregenerować się w odpowiedni sposób :).

Kugga okazała się próbą dla nowego sprzętu Pitra. Założę się, że o starym klekocie zapomniał zaraz po starcie. A jako, że chłop zbyt wylewny nigdy nie był, recenzja pod koniec dnia była krótka i konkretna - "Zajebiście!"


marchewkowe wymiociny ;)

Nie można także pominąć jego wkładu w dobro ogółu, jakim niewątpliwie została beka robiąca za palenisko. Nic lepszego nie mieliśmy i nic lepszego nam nie trzeba. Jak jeszcze dorzucimy do tego podpałkę rodem z nieba (drewutni Barana), to robi się aż nazbyt miło ;P. Ale oby tak zawsze :).





Mistrzostwem świata było przejechanie przez (na nasze oko) trzylatka przez loop numer 2. W asyście starszyzny ta mała pchła przeskoczyła 8. mil wcale nie łatwego terenu! No i jak taki brzdąc za 15 lat ma nie zdobywać medali? Kartę z tym filmem niechcący sformatowałem, razem z resztą cennego materiału. Już to odchorowałam ale i tak nie jest mi z tym lekko...


krawaty wiążę, usuwam ciąże
w telewizorze gadajo, że zdrowe!
Harlem Shake by Endurozjeby :)

Poważniejsze defekty nas ominęły, jedynie żeby tradycji stało się zadość Borowik tracił wiatr w kole a Jędrek miał co robić (rękami Barana) przy gaźniku. Ale dam głowę, że reszta pozostałości szlamu w odstojniku jest tam do dziś. Bo u Andrzeja tacy gaźnikowi "nieproszeni goście" mogą czuć się bezpiecznie. Gospodarz ma w dupie takie szczegóły i pewnie jeszcze długo będą tam rezydować jak u Pana Boga za piecem :/.

Największym przegranym Kuggi, jeśli można tak powiedzieć, był Banan. Naszykował swojego pomarańczowego Kamaza na gościnne szutry Upstate NY ale zamiast konsumować wdzięki tamtejszej przyrody w asyście klekotu swojego singla, udeptywał trawę na placu. Czekał, nieboga, na Jerry'ego, który zapowiadał przybycie na sobotni poranek. Coś stanęło mu jednak w poprzek i nici z wypadu. Czasem bywa i tak.

Nie mogę wyjść z podziwu a zarazem cisną mi się na myśl pytania odnośnie "kultury spożycia" w odniesieniu do tej imprezy. Jeszcze niedawno nie do pomyślenia (w moim skromnym mniemaniu) było obudzić się rano po inauguracyjnej nocy, bez uczucia "przerwy w programie". To całkiem nowe ale miłe doświadczenie. Kto wie, może jeszcze kiedyś będę mieć taką przyjemność ;P.



Budujące jest to, że wreszcie spotkaliśmy się w szerszym gronie. Odrodzili się Glaca z Maxem (mam nadzieję, że wejdzie im to w krew),  a z doskoku zaatakowali amerykańce - dwóch Don'ów i jeden Rob :). Wszystko zagrało i bawiliśmy się prawie trzy dni we własnym, ekskluzywnym towarzystwie. Czego więcej trzeba?

Nie ma to jak Wielka Flota Zjednoczonych Sił! Mam rację?